♦Vanessa♦
Wydawnictwo przysłało mi moją książkę do edycji autorskiej. Miałam dwa tygodnie na zrobienie tego, więc pewnie zajmę się plikiem dopiero w Miami - pomyślałam, dokładnie składając ubrania. Walizka była już prawie spakowane, jutro rano wylot. Przygotowałam sobie wszystkie dokumenty i zapięłam walizkę. To miałam z głowy.
Usiadłam na łóżku, biorąc telefon do ręki. Od wczoraj piszę z Louisem cały czas. Przegadaliśmy większość nocy, co było dla mnie niesamowite. Nawet śpiewał mi little things, żebym mogła zasnąć. Efektem było to, że nie wyspałam się, ale sen miałam cudowny.
Zaczęłam go poznawać. Nie jako Louisa Tomlinsona z One Direction, ale jako Louisa Tomlinsona chłopaka z Doncoster.
Położyłam się na plecach i z wahaniem patrzyłam w ekran. Była za pięć dziewiąta. Obudzę go czy nie? Zaryzykowałam i napisałam "dzień dobry". Odłożyłam telefon i rozejrzałam się czy niczego nie zapomniałam. Niedługo później mama zawołała mnie na śniadanie, więc zeszłam do kuchni. Tata pracował na komputerze, słuchając programu muzycznego. Uśmiechnęłam się do mamy i pomogłam jej w noszeniu wszystkiego na stół.
– Gram dzisiaj ważną rolę w teatrze. Jeśli chcesz, to możesz zabrać swojego Romeo i przyjść – zaproponowała.
– Mamo, to nie jest mój Romeo. Ale zapytam go – wzruszyłam ramionami.
Spojrzała na mnie z politowaniem i pokiwała głową. Ustawiła talerz z naleśnikami na stole, po czym położyła dłonie na biodra.
– Ze mnie robisz głupią? Gdyby on wszedł do twojego pokoju, zobaczył tę ścianę ze zdjęciami, to potwierdziłby moje słowa.
– Znam go z plakatów. Teraz poznaję go taki jaki jest na co dzień, mamo. Nie wiem jak zareaguje, mogą być paparazzi którzy zrobią nam zdjęcie i potem dostanę mnóstwo hejtów – westchnęłam.
Usiadłam na swoim miejscu przy stole. Spojrzałam na moją rodzicielkę. Posłała mi delikatny uśmiech i wzięła za rękę. Tata odłożył komputer, żeby do nas dołączyć.
– Czasami trzeba o coś zawalczyć, nawet gdy nie ma się pewności. Potem może być za późno – szepnęła mama.
Dlaczego moja mama mówiła do mnie takimi słowami, że czułam się winna? Tak nie powinno być. A teraz będę się głowiła nad tym wszystkim.
– Ale istnieje też, mamo, takie coś jak zakazane i w pewnym sensie Louis Tomlinson tam należy. Jak sobie to wszystko można wyobrazić? Jak bym mogła zawalczyć skoro on jest dla mnie praktycznie nieznany?
– Znasz go. Tylko jeszcze sama nie jesteś tego świadoma. Twoje serce już go poznało. On nie jest niemożliwy. Tylko to ty musisz pokazać, że spośród tylu kobiet, dziewczyn, fanek, on spojrzał na ciebie w sposób wyjątkowy. To tobie zaufał. Nie czujesz tego? Samo to, że tu przyjechał, że cię odwiedził, że zabrał na bal, czyni ciebie kimś innym od wszystkich – powiedziała to, ciągle trzymając mnie za rękę.
Tata odłożył nóż i spojrzał na mnie.
– Nigdy się nie poddawaj. Jeśli okaże się dupkiem, to skopię mu tyłek. Ale teraz pozwalam ci zawalczyć.
– Dlaczego tak często musicie mieć rację. Porozmawiam dziś z nim na ten temat i zobaczę co da się zrobić. Dziękuję.– posłałam im uśmiech.
Może mieli rację i powinnam zawalczyć o niego. Jest mnóstwo fanek, a zapamiętał mnie, pisze ze mną. To niemożliwe takie rzeczy dzieją się tylko w bajkach. Telefon zawibrował na stole i wzięłam żeby sprawdzić od kogo dostałam wiadomość. Otworzyłam i po chwili pojawiło mi się selfie Louisa z Ernestem z podpisem, że zajmuje się małymi diabełkami
Uśmiechnęłam się, bo to było takie słodkie. Ten maluch miał z pół roku, a po prostu mógł oczarować czyjeś serce.
"porządny starszy brat z ciebie"
Odpisałam i zaczęłam jeść.
Po niespełna dwóch minutach znowu mój telefon zawibrował.
– Oho chyba ktoś się stęskniła za tobą. – moje policzki pokryły się rumieńcem i odebrałam ponowną wiadomość "Wiadome, że tak. Jakie plany na dziś masz?"
"Moje plany są związane z tobą. Spotkamy się? "
"Powiedz tylko gdzie, a ja zaraz wsiądę w samochód"
Poprawiłam się na krześle podekscytowana. Czułam to dziwne uczucie w brzuchu. Rodzice popatrzyli na siebie rozbawieni.
"Przyjedź do mnie, pójdziemy na spacer"
Odpisałam momentalnie.
– Powiedz, żeby został na obiedzie – stwierdził mój tata.
– Po co na obiedzie skoro może zostać na zawsze – rzuciła mama z uśmiechem.
No tak, jak zawsze optymistka.
Louis odpisał mi krótkie "ok" i gdy tylko włożyłam talerz do zlewu i poszłam się szykować.
Moi rodzice byli szalenie i za to ich uwielbiam. Zawsze umieli poprawić mi humor, podtrzymać na duchu. Zwłaszcza moja kochana mama. Ona była najlepsza. Wspierała mnie w każdej małostkowej sprawie. Nieważne czy to było złamane serce, nie udana randka czy chciałam wywinąć kawał komuś kto zalazł mi za skórę. Ona rozumiała wszystko i była obok.
Pobiegłam do łazienki wziąć prysznic. Musiałam się odświeżyć i to pomogło stanąć na nogi. Oczywiście w łazience zeszło mi najwięcej czasu. Musiałam wysuszyć włosy, umalować się... Serce biło mi szybciej, bo czułam nerwy związane z przyjazdem Louisa. To było u mnie normalne. Zamierzałam spędzić czas z Lou, na którego punkcie szalałam. Dlatego byłam taka podekscytowana. Wybierając z szafy rzeczy,które jeszcze w niej zostały, zdecydowałam się na białą sukienkę i takiego samego koloru cienką marynarkę.
Do tego dobrałam białe trampki. Nie przepadałam za różnymi rodzajami obcasów. Gdy skończyłam pakować potrzebne rzeczy do torebki, mogłam usłyszeć krzyk mojej mamy, że Louis już jest. Przystanęłam przy drzwiach pokoju i wzięłam głęboki oddech. To tylko on... Ten sam, który usypiał mnie do snu, ten sam, który mnie pocałował. Wyszłam z sypialni i udałam się na dół do holu. Moja mama rozmawiała z Louisem, zagadując go tematem teatru. Pewnie już zdążyła zaprosić Lou, zanim ja to zrobiłam.
– O już jesteś – odwróciła się w moją stronę. Zobaczyłam jak Lou odwraca głowę. Złapaliśmy kontakt wzrokowy i chociaż tysiąc razy patrzyłam w jego oczy, one nadal zadziwiały mnie swoim pięknem.
– Cześć – odezwałam się, podchodząc bliżej. – Moja mama zdążyła juz zrobić zdjęcie i wziąć autograf?
– Nawet umówić się na randkę – zażartował. – I ślub zaplanować.
– Przynajmniej ja korzystam z okazji, w przeciwieństwie do ciebie – prychnęła, po czym się roześmiała. – Bawcie się dobrze. I zapraszam wieczorem na spektakl.
– Tak, mamo, na pewno przyjdziemy – uśmiechnęłam się i wzięłam Lou za rękę.
Poczułam iskierki kiedy go dotknęłam. To było to znajome mi uczucie, ale z drugiej strony wciąż obce. Chciałam to robić częściej.
Wyszliśmy na podwórko, zanim mama nas jeszcze na trochę zatrzymała. Postanowiłam, że wybierzemy się na spacer. Pokażę mu moje miasto. Gdzie uciekałam, gdy miałam zły humor, gdzie spędzałam najwięcej czasu, gdzie chodziłam do szkoły. Oczywiście byłam świadoma tego, że kilka osób będzie mogło go rozpoznać. Jednak nie przejmowałam się tym zbytnio. Obawiałam się hejtów, ale taka jest "kara" za to, że spotykałam się z Lou, nawet jako przyjaciele.
– Więc jutro zobaczę Miami – zaczęłam, gdy szliśmy w stronę parku, gdzie znajdowało się jezioro.
– Mogę ci opowiedzieć miejsca, które powinnaś odwiedzić. – Zasugerował.
No tak, on przynajmniej zwiedził trochę świata. Miał pojęcie, co jest warte zobaczenia. A ja całe życie spędziłam w Anglii, nie miałam aż takich szans. Jednakże nie zamierzałam narzekać. Los przyniósł mi szczęście i mogłam spotkać idola, zobaczyć go na żywo, przytulić, a w tym momencie sama nie wiedziałam co się miedzy nami działo. Na pewno to nie była relacja idol – fan. To było coś więcej, z czego tak bardzo nie chciałabym rezygnować.
– Tak często tam bywasz? – spytałam rozbawiona.
– Można tak powiedzieć – zaśmiał się. Zobaczyłam jakieś dziewczyny idące z nad przeciwka. Chciałam puścić dłoń Lou, ale on ją tylko bardziej ścisnął.
Spojrzałam na niego zdziwiona, ale i niepewna. Przecież one nas widziały. I właśnie zaraz będą chciały z nim zdjęcie.
– Spokojnie – powiedział cicho. Jego słowa podziały kojąco, ale gdzieś w głębi duszy miałam co do tego obawy. Nawet jeśli to ja pierwsza złapałam go za rękę.
– Louis, możemy z tobą zdjęcie? - podbiegła do niego blondynka, na oko była ode mnie młodsza dwa lata. Jej koleżanka stała obok cała roztrzęsiona. Chyba uczęszczały do mojego liceum. Musiały mnie rozpoznać, bo przywitały się ze mną.
- Jasne - uśmiechnął się do nich.
Wzięłam telefon od jednej z dziewczyn, która włączyła aparat. Louis objął je obie, a ja zrobiłam kilka zdjęć. Wiedziałam jak się teraz czują i jaka to jest dla nich wyjątkowa chwila.
- Mam jeszcze dla was sprawę. Nie publikujcie zdjęć, ani nie piszcie z kim byłem i gdzie. Proszę - powiedział praktycznie błagalnym tonem. Nie dziwiłam mu się. Nie chciał robić szumu wokół niego.
- Ale możemy napisać, że cię spotkałyśmy? - spytała blondynka, bo druga nie była w stanie mówić. Po jej policzkach płynęły łzy szczęścia.
- Możecie, ale zastrzeżcie gdzie byłem i z kim. - przytulił do siebie jeszcze raz dziewczyny.
Po kolei ucałowały go w policzek i poszliśmy dalej. Znów mnie wziął za rękę, od razu splotłam nasze palce, biorąc do serca słowa mamy. Nie zastanawiałam się czemu ja. Miałam takie same szanse jak inni, nie byłam gorsza.
Louis zaczął mi opowiadać o wszystkich miejscach, które miałam zobaczyć w Miami. Dodawał do tego historie w klubach. Słuchałam go, czasem się śmiejąc, bo był niemożliwy. Doszliśmy do wysokiej wierzby, która pochylała się nad jeziorem. Miała rozłożyste gałęzie, a ja wdrapałam się na jedną, która była nisko. Oparta o drzewo, teraz to ja opowiadałam Louisowi, jak przychodziłam tutaj, bawiąc się z Kathleen. To drzewo było naszym "domem".
Stał przede mną mając dłonie położone na moich kolanach. Słuchał mnie uważnie dodawał swoje uwagi.
– Pocałuj mnie – powiedziałam nagle. Pragnęłam tego.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – uśmiechnął się. Zbliżył się do mnie i delikatnie musnął moje usta.
Dawaliśmy sobie krótkie, słodkie buziaki. Śmiałam się w jego usta, nie mogąc powstrzymać. Tak bardzo byłam w tym momencie szczęśliwa, całe moje ciało i umysł poddawał się Lou.
I w końcu byłam szczęśliwa, tak naprawdę szczęśliwa. Zawsze niczego mi nie brakowało, przynajmniej nigdy tego tak nie czułam. A teraz myślę, że brakowało mi kogoś takiego w kim miałabym oparcie i nie chodziło tutaj o rodziców. Chodziło bym miała kogoś kto mnie pokocha. Kathleen... Tak, ona mnie kochała, ale ja nie mogłabym pokochać jej. Miłość była równa, nie przeczyłam. Jednakże Kathleen była jedynie przyjaciółką, siostrą. Przy niej nie czułam się jak przy Lou.
A przy nim czułam się jakby moje życie nabierało jeszcze głębszego sensu.
– Twoje wargi są uzależniające. – Odsunęłam się troszkę.
– Może będę twoim narkotykiem? Co ty na to? – uniósł brwi.
– Już nim jesteś.
– Miło mi to słyszeć.
– A mi miło cię całować.
Przyciągnęłam go jeszcze bliżej i tym razem pocałowałam dłużej. Uśmiechnął się przez pocałunek i ściągnął mnie z gałęzi.
Oplotłam rękoma jego szyję, śmiejąc się. Trzymał mnie na rękach, jakbym w ogóle nic nie ważyła.
– Mała Koala – spojrzał mi w oczy. Może tak być zawsze?
Mógłby nazywać mnie tak częściej, trzymać w ramionach i całować. Bawiłam się jego włosami, nie chcąc, żeby mnie puszczał. Chwilowo był moim wszystkim. Był moim uspokojenie, narkotykiem. Wiedziałam, że źle robię pozwalając na to wszystko. Przecież kiedyś to się będzie musiało skończyć, a ja zostanę z pustką w sercu. Tego się obawiałam. Jednak nie żałuję tych chwil, gdzie jestem szczęśliwa. Wiem, że dam radę sobie poradzić jeśli odejdzie. Będzie to bolało, ale jestem silna.
– Idziemy dalej? – zapytałam, chcąc, żeby mnie puścił. Nie mógł mnie nosić.
– Tak, kiedyś tu wrócimy i skoczymy do tego jeziora. Co ty na to?
– Dobra – Zgodziłam się. – Puść.
– A dasz mi buziaka?
Uśmiechnęłam się i złożyłam na jego ustach słodki pocałunek. Postawił mnie na ziemi. Przy nim czułam się jak bohaterka w książkach romantycznych. Dokładnie w tych samych, które pisałam. Jakby teraz moje życie było odwzorowaniem opowiadania.
♦Louis♦
Chciałem odpuścić, zapomnieć. Po wczorajszym dniu w moich myślach była tylko niska blondynka. Nasze pocałunki to wszystko. Zaczęło mi na niej zależeć chciałem wiedzieć co robi, gdzie jest, czy jest szczęśliwa. Spojrzałem na zegarek. Zaraz musiałem jechać na lotnisko. Moim celem było zrobienie Ness niespodzianki i polecieć do Miami. Wiem, że narażam się i ją. Chłopcy rozmawiali ze mną na ten temat już parę razy. Mówili, że ja będę cierpiał jak i ona.
Podjąłem decyzję w nocy po długiej rozmowie z Harrym. Nie był za tym, żebym leciał. Uważał, że powinienem wracać co Los Angeles. W końcu odpuścił i poprosił, żebym uważał, jeśli chcę dążyć za marzeniami. Mówił też, żebym jej nie skrzywdził. Spakowałem torbę do samochodu, pożegnałem się z rodziną i ruszyłem w stronę lotniska. Jechałem szybko, nie mogąc się doczekać, aż będę na miejscu. Nie miałem bardzo dużo czasu, a nie mogłem pozwolić, żeby Vanessa poleciała beze mnie. Oczywiście, istniały kolejne loty, ale ona pierwszy raz leciała samolotem. Chciałem być obok. Chciałem być obok niej prawie cały czas. A jeśli o mnie któregoś dnia zapomni? Albo będzie miała dosyć tego szumu wokół mnie i odejdzie? Kurwa, czemu ja tak lubię gdybać? Powinienem żyć dzisiejszym dniem. Tą chwilą. Nie mogłem wszystkiego przewidzieć.
Zaparkowałem samochód, który potem miał ktoś odebrać. Wszedłem na lotnisko i zacząłem szukać miejsca odpraw. Lotnisko to prawie mój dom. Spędzałem tutaj bardzo dużo czasu. I cholera, zobaczyłem kilka fanek, które zaczęły biec w moją stronę. Cholera, dałem im szybko autografy, zrobiłem sobie z nimi zdjęcia. Poszedłem szukać osoby, która w tej chwili była najważniejsza.
Na ramieniu niosłem sportową torbę z rzeczami, było bardzo dużo ludzi i to utrudniało mi ruch. Napisałbym do niej, ale to miała być niespodzianka. W końcu zobaczyłem ją siedząca obok Kath.
– Podasz mi racjonalny powód tego, że lecimy późniejszym samolotem? – usłyszałem donośny głos Kathleen.
– Cóż, to trochę taka ciekawa historia, ale zgodziłaś się na to.
– Zgodziłam się, ale właśnie nas samolot odlatuje, a my czekamy. Tylko nie wiem na co. Jednak z tobą mogę czekać i bezczynnie.
- Czekacie, żebym mógł tobie utrudnić życie.
Kathleen podniosła głowę, odnajdując mnie wzrokiem. To samo zaraz zrobiła Ness. Poderwała się z krzesła i podbiegła do mnie. Oplotła mnie nogami w pasie, a głowę schowała w moja szyję. Uśmiechnąłem się, trzymając w ramionach dziewczynę, którą tak uwielbiałem. Poczekała na mnie. Nie poleciała. Tak jakby wyczuła, że przyjadę.
– No nie mów, że lecisz z nami– mruknęła Kath.
– Kath – ostrzegła Vanessa, stając na ziemi. – Nie zaczynaj.
– Ona mnie po prostu sekretnie się we mnie podkochuje i kontroluje się by się na mnie nie rzucić
Kath wbiła we mnie wzrok mordercy i podeszła bliżej.
– Chodzi oto, że lecimy na wakacje, a przecież ona się od ciebie nie odklei i zostanę sama. – Założyła ręce na klatkę.
– Masz moje słowo, że się odklei poza tym zostaję u znajomych jakieś 10 km od was
te km nie jestem pewna
– Ale jedziesz dla mnie? – Ness złapała mnie za rękę.
Dopiero teraz zauważyłem, ze miała na sobie moją bluzę.
– Jadę dla ciebie – przytuliłem ją do siebie. – Dobrze wyglądasz w mojej bluzie.
Uśmiechnęła się szeroko i pocałowała mnie w policzek. Na kolejny samolot musieliśmy czekać kilka godzin. Kathleen narzekała, marudziła, lamentowała, ale miałem zbyt dobry humor. W końcu po prostu wsadziłem jej do ust ciastka i przestała gadać.
Kiedy wsiedliśmy do samolotu Ness usiadła przy oknie. Kath przed nami, żebym mógł siedzieć obok niej. Trzymałem Vanessę za rękę, która była bardzo zdenerwowana. Znałem to uczucie, gdy pierwszy raz leciałem. Teraz ona to przeżywała. Zamknęła oczy, kiedy samolot podnosił się z pasa. Gdy wzbiliśmy się w powietrze lekko się uspokoiła. Odpięliśmy pasy i każdy zajął się sobą. Przesuwałem palcem po ekranie telefonu, odczytując kilka ważnych informacji. Musiałem ochroniarzom powiedzieć, o której będę na lotnisku.
Spojrzałem na blondynkę, która pisała coś w dużym zeszycie. U góry mogłem przeczytać "rozdział 13".
– Czy to twoja książka? – lekko pochyliłem się nad nią i pocałowałem w ramię.
Spojrzałem na kartkę i zacząłem czytać pierwsze zdanie, kiedy przeszkodziła mi.
Zamknęła zeszyt i odwróciła głowę w moją stronę, uśmiechając się lekko.
- Dalszy ciąg opowiadania. Nic ciekawego - zapewniła.
– Mi nie powiesz o czym jest? No proszę. – Zrobiłem maślane oczy.
– O miłości. W sumie to sztokholmski syndrom. Ona zostaje porwana przez niego i w końcu się w nim zakochuje. Ten chłopak jest psycho. Ale jest też zabójczo przystojny – westchnęła.
– Może być ciekawe. – mruknąłem w jej szyje.
Ładnie pachniała. Swoimi perfumami i moimi, cudowna mieszanka.