piątek, 27 maja 2016

Rozdział 6


Wyciągnęłam nogi na kanapie i przetarłam zmęczone oczy. Już drugą godzinę pisałam, chociaż bolały mnie palce, ale miałam za dużo weny. Musiałam dokończyć te rozdziały, za bardzo mi na nich zależało. Dwa dni temu spotkałam mojego Louisa, a wciąż czułam zapach jego perfum. Samo wspomnienie przywoływało uśmiech na mojej twarzy. Tak, to ja, widziałam go, przytuliłam i rozmawiałam z nim. Dzięki zawziętości. Oczywiście pieniądze odgrywały sporą rolę, nie każdy miał taką możliwość – to musiałam przyznać. Ale do Anglii na mecz przyjechały też dziewczyny z Berlina, Pragi, czy Warszawy. Były na tyle zmotywowane, by go zobaczyć. 
Od razu po powrocie zrelacjonowałam wszystko na twitterze, blogu i mamie, która z wyczekiwaniem siedziała przy stole. Opisałam każdy szczegół jego wyglądu, sposób w jaki się uśmiechał. Tamtego wieczoru znowu rozpłakałam się ze szczęścia, nie mogąc uwierzyć, że to wszystko mnie spotkało. Włączyłam nową kartę i zajrzałam na portal, gdzie pojawiły się zdjęcia z dzisiejszego koncertu. One Direction wystąpiło w Londynie, więc show było bardzo duże. Nic dziwnego, że na twitterze było takie zamieszanie. W końcu to był jeden z dziesięciu ostatnich koncertów tej trasy. Później mieli skupić się na promocji kolejnej płyty. Westchnęłam z uśmiechem, oglądając Louisa na scenie, ale także i pozostałych chłopaków. Za bardzo ich uwielbiałam, żeby po prostu zapomnieć. Idole dawali mi szczęście i nie chciałam z tego rezygnować. 
Usłyszałam plum, co oznaczało, że dostałam wiadomość. Sięgnęłam do białego, szklanego stolika i wzięłam telefon do ręki.
Sassygirl
"Robię tatuaż"
Było to powiadomienie na twitterze od Kathleen.

"Jaki? Gdzie? I kiedy idziemy?" 
Odpisałam szybko. Nie zdziwiła mnie treść wiadomości. Kath zawsze była szalona, a o tatuażu słyszałam już od pierwszej klasy szkoły średniej. Myślałam, że to czasowe jednak myliłam się. Chociaż nie ma co się dziwić, to artystka. Wyraża siebie poprzez rysunki, tatuaże. Gdzieś głęboko w sobie marzył mi się tatuaż, ale nie teraz, nawet nie wiedziałam jaki i gdzie chciałabym go mieć. 
"Robię tatuaż w tym momencie. w Londynie. I nie wiesz kto siedzi obok mnie robiąc tatuaż buźki"
 ○tygrysek lou°¸
 "Młody Leonardo DiCaprio?"
 SassyGirl
 "gdyby to był młody Leo to pisałabym OMGHAWIJEAH. zgaduj dalej"
 ○tygrysek lou°¸
"Hmm czyżby to był Louis Tomlinson?" Zażartowałam.
SassyGirl
 "brawo, tygrysku"
 ○tygrysek lou°¸
"żartujesz, prawda?
Nie dostałam już odpowiedzi. Za to przyszło mi zdjęcie. Louis siedział na fotelu w białej koszulce, wskazując palcem na rękę. 
○tygrysek lou°¸
"Pozdrów go ode mnie i wow dlaczego mnie nie zabralaś?!"
Znów mi nie odpisała. Patrzyłam na telefon jak głupia. Cholera, ona siedziała obok Lou i razem robili tatuaż. Kathleen nie powiedziała mi nic a nic, że chce to zrobić dzisiaj. Na dodatek spotkała Tomlinsona. Komórka zaczęła mi wibrować i widząc imię przyjaciółki na ekranie, od razu odebrałam. 
– Hej, Vanessa. Widać mam pecha, bo ciągle wpadam na dziewczynę, która nie może na mnie patrzeć – usłyszałam śmiech Louisa.
– Cóż  gustach się nie dyskutuje – powiedziałam żartem. I o mój Boże! Wdech, wydech. Ja tylko rozmawiam z Louisem Tomlinsonem! Nie wierzę w to!
Uśmiechnęłam się pod nosem, próbując uspokoić podekscytowanie. Nie chciałam mu płakać do słuchawki. Miałam teraz swoją szansę. 
– Miło usłyszeć twój głos, ale muszę skończyć rozmowę. Wciąż robią mi tatuaż – odezwał się.
 – Tak przepraszam, że pewnie Kath cię męczyła. Miłego dnia aniele – szepnęłam na koniec.
♦Louis♦
Blondynka schowała telefon i spojrzała na mnie. Przez dłuższy czas nic nie mówiła. Nie wiedziałem co myśli, ale przypuszczałem, że wpadła na jakiś pomysł. Te znajome błyski w oczach mi to zdradziły. Prawie każda dziewczyna tak miała. Przeczesałem palcami włosy, wbijając wzrok w rękę. Kathleen wcale nie męczyła mnie o rozmowę. To ja zaproponowałem, że mogę zadzwonić. Vanessa należała do tych spokojnych fanek.
– Tomlinson? – odezwała się.
 – Hm –  mruknąłem w odpowiedzi i spojrzałem na Kath. 
Byłem lekko rozkojarzony, bo to jak wypowiedziała aniele zapadło mi w pamieć.
Miała taki delikatny głos. Podobał mi się, mógłbym słuchać go częściej. 
– Dwudziestego maja, czyli niedługo jak się domyślasz, w naszej szkole odbędzie się ostatni bal. – Westchnęła. – To jest zabawne, ale jak mnie wyśmiejesz, to wybiję ci te białe zęby.
 – Czyżbyś mnie zapraszała? – spytałem z rozbawieniem. – Przynajmniej jak wybijesz mój prawnik będzie w końcu miał jakąś ciekawą robotę
– Idiota – mruknęła i wywróciła oczami. – Zdeptałabym ci nogi. Nie chodzi o mnie, tylko o Vanessę. Tak, wiem, jest dużo dziewczyn, które chciałaby, byś był ich partnerem na balu.
– Ale pomyślałaś o swojej przyjaciółce i chcesz bym z nią poszedł. W sumie czemu nie, ale jest jeden warunek. Do dnia balu nikt nie może się dowiedzieć, że tam będę.
Odwróciła głowę w moją stronę, unosząc brwi. Wydawała się być zdziwiona. Z tego co pamiętałem nie miałem koncertu tego dnia, poza tym to była już końcówka. Mogłem poczuć się jak normalny chłopak za czasów liceum. Czemu nie zaryzykować?
– Poważnie? Zgadzasz się? Przecież jej nie znasz. To tylko milionowa fanka – odparła.
– Wiesz może nie znam, ale pamiętam ją z meczu. Gdy ty krzyczałaś, że czekałyście na mnie dziesięć godzin. – uśmiechnąłem się pod nosem. – Poza tym wydaje się być naprawdę spokojna i myślę, że nie będzie mi proponowała niecenzuralnych propozycji.
Kathleen wybuchnęła śmiechem, przez co poruszyła ręką. Tatuażysta zmierzył ją wzrokiem, a ona wzruszyła ramionami. Miała charakterek i naprawdę bardzo przypominała mnie. Jakby była damską wersją Louisa Tomlinsona, może dlatego tak łatwo ją polubiłem. 
– Vanessa jest warta poznania – zapewniła. – To... cudowna dziewczyna – dodała ciszej i wbiła wzrok w okno.
– Myślę, że poznam się z nią niedługo – nie pytałem co ją trapiło. Jeśli sama chciałaby powiedzieć, to by to zrobiła, a nie każdy lubi mówić wszystko nieznajomej osobie.
Kathleen posłała mi uśmiech. Ustaliliśmy, że Vanessa na razie się nie dowie. To będzie dla niej niespodzianka. W sumie chciałem pojechać na ten bal, uważam, że będę się dobrze bawił, a dziewczynie sprawie przyjemność.
– Myślisz, że jak kupie jej bukiecik to będzie okej? – spytałem niepewnie. 
Raz byłem na balu i to było z moją dziewczyną. Nie wiedziałem jak się zachować w stosunku do Vanessy, którą ledwie znam. To będzie ważny dzień dla niej i chcę, by był jak najlepszy. W duchu liczę na to, że nic mi nie wypadnie, a menadżerowie nie będą w to ingerować. Nikt na razie nie mógł się dowiedzieć, inaczej cały świat... Lepiej nie. 
– Jasne, ona jest z tych co na bal ostatniej klasy czekała od kiedy skończyła siedem lat. Marzenia bycia księżniczką, założenia pięknej sukni, znalezienia odpowiednich butów. Potem schodzisz na dół, on na ciebie czeka, uśmiecha się i wiesz, że ten wieczór będzie wyjątkowy. Vanessa jest romantyczką – powiedziała Kathleen, wstając, bo jej tatuaż  był już gotowy.
– Rozumiem i spokojnie coś wymyślę – uśmiechnąłem się. 
To mogło być naprawdę ciekawe doświadczenie. Obiecuję też sobie by to był najlepszy dzień w życiu Vanessy. Kathleen zostawiła mi swój numer telefon, co było pomocne i wyszła ze studia. Wiedziałem, że ta dziewczyna nie będzie biegła ulicą, krzycząc kogo spotkała. A ja może dwudziestego maja poczuję się jak zwykły chłopak, który po prostu poszedł na bal. 
Patrzyłem przed siebie zamyślony, gdy mężczyzna kończył tatuaż. Przed powrotem do hotelu, postanowiłem się przejść. Założyłem kaptur na głowę, więc mało osób zwracało na mnie uwagę, poza tym było późno. Czułem się jak Louis z Doncaster. Nie Louis z One Direction. Czasami bardzo tego potrzebowałem, spokoju, prywatności. Zawsze zastanawiałem się co by było gdyby. Gdybym nie poszedł do xfactora, nie połączyliby nas w zespół. Miałbym normalne życie, ale nie umiem sobie tego wyobrazić. Kocham moich przyjaciół, bo są dla mnie jak bracia. Jednakże spędzanie ze sobą całego roku wydawało się być bardzo męczące. Też potrzebowaliśmy przerwy, byliśmy tylko ludźmi. Młodymi chłopakami, którzy nagle zyskali sławę o jakiej nie marzyli. Nigdy nie myślałem, że może mnie coś takiego spotkać. Tak, są chwilę, gdy chce się rzucić to w cholerę, ale przypominasz sobie wtedy, jak wiele osiągnąłeś, patrzysz na fanów, na nagrody, na piosenki, które stworzyłeś i wiesz, że jesteś w dobrym miejscu. Nie cofnąłbym czasu, może zmienił parę rzeczy, ale chciałbym być tu, gdzie byłem. 

ZWIASTUN


środa, 25 maja 2016

Rozdział 5


Kręciłam się z boku na bok nie mogąc znieść podekscytowania. Było już późno, a ja dawno powinnam spać, jednak sen nie nadchodził. Wciąż przed oczami miałam twarz Louisa, którą jutro zobaczę. Uśmiechałam się głupio. Byłam szczęśliwa z myślą, że po raz kolejny go spotkam. Jeśli zdążyłabym dotrzeć tam w miarę wcześnie, bo mecz zaczynał się o godzinie szesnastej, a Louis przyjeżdżał wcześniej, musząc wliczyć przebranie, kilka formalności i rozgrzewkę, mogłabym go spotkać przy barierkach. Naprawdę na to liczyłam, chciałam go przytulić, dotknąć, poczuć jak pachną jego perfumy. Chociaż brzmiało to jak chora obsesja, nie było nią. Każda dziewczyna, która widziała w nim idola, marzyła o kilku sekundach w jego ramionach, bo dla nas był autorytetem i aniołem. Osobą, która wspierała, nie będąc obok.
W tych czasach trudno znaleźć kogoś takiego. A jak się znajdzie to warto oddać kawałek swojej młodości. Nie raz jak jestem smutna, włączam ich piosenki czy nawet przeglądam niektóre wpisy Louisa na twitterze. Uśmiecham się wtedy, bo wiem, że pomimo, że mnie nie zna to kocha mnie jak idol kocha fankę. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam przeglądać tumblr i powiadomienia, które pojawiły się od ostatniego mojego sprawdzania. Oczy bolały mnie od wyświetlacza, ale naprawdę nie mogłam zasnąć. Z rana miałyśmy wyjechać, tata Kathleen postanowił nas zawieźć. Obiecałam, że za to umyję mu samochód i słowa dotrzymałam. Na jutrzejszą podróż błyszczy jak nowiutki. Kathleen mi pomagała, w skutek czego obie byłyśmy mokre. Przynajmniej była zabawa. Uwielbiałam moją beztroską przyjaciółkę i cieszyłam się, że to z nią będę dzielić jutrzejsze chwile. 
Nigdy nie zamieniłabym mojej przyjaciółki na kogoś innego. Westchnęłam, znalazłam słuchawki na mojej szafce nocnej i wzięłam je. Podłączyłam do telefonu i włączyłam piosenki Eda Sheerana, które zawsze pomagały mi usnąć. Ed miał coś w sobie. Miałam wrażenie, że śpiewa tylko dla mnie i dzięki temu odpłynęłam.
Poranek był bardzo zwariowany. Mama szykowała się do pracy, dzisiaj bardzo wcześnie zaczynała próby w teatrze. Tata miał spotkanie, ale zdążył zjeść ze mną śniadanie, zostawić pieniądze i życzyć miłej podróży. Wyszłam z domu parę minut po tacie. Nie mogłam się doczekać, bo to będzie jeden z tych zwariowanych dni. Przebiegłam przez ulicę do domu Kath i zapukałam do drzwi. Jej dom był niebieskim bliźniaki em, posiadał białe okna i był naprawdę uroczy, kompletnie nie pasował do mojej przyjaciółki. Ona nie miała tutaj dużo do powiedzenia. Pani Revill bardzo dbała o kwiaty i ogród, miała dobrą rękę i to było widać. Uwielbiałam zwracać uwagę na szczegóły. Zwłaszcza, jeśli chodziło o dekoracje, a kwiaty były dekoracją. 
Poprawiłam białą, bawełnianą sukienkę jaką miałam na sobie i spojrzałam na drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanęła w nich zaspana, ale ubrana Kathleen. 
– Cześć – rzuciłam z uśmiechem. – Dziś zobaczę mojego anioła, a ty będziesz przy tym. Czy to nie wspaniałe?
– Cieszę się razem z tobą, ale złożę u niego reklamację o której muszę wstawać – powiedziała, a ja nawet się nie zdziwiłam. 
Kathleen była typem osoby, która mogła spać do dwunastej i dla niej to i tak było za wcześnie żeby wstać. Była leniem w kwestii wszystkiego. Nauki, wstawania, robienia czegokolwiek. Po tylu latach znajomości zdążyłam się przyzwyczaić. I tak byłam wdzięczna, że zgodziła się pojechać.
– Możemy poczekać w samochodzie, tata zaraz będzie gotowy. – Wzięła torebkę i wrzuciła do niej telefon oraz chusteczki. – I zajeżdżamy przy okazji gdzieś na kawę.
Kiwnęłam głową i poszłyśmy razem do nowego mercedesa. Niedawny zakup rodziny Rivell. Tata Kathleen dostał awans w banku i zainwestował w samochód. Wsiadłyśmy na tylne siedzenia. Rozejrzałam się po wnętrzu i mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że taki samochód mogę mieć w przyszłości. Oczywiście jak mój mąż będzie dobrze zarabiał, bo ja wydając książki, nie zarobię zbyt dużo. Taka prawda. Chyba, że byłoby to coś na miarę After lub Pięćdziesięciu Twarzy Greya. Jakby nie patrzeć to większość tylko takie rzeczy czyta. A o klasykach się zapomina, to przykre w pewnym sensie. Jednak rozumiem to, że idziemy cały czas do przodu. 
Pan Rivell dołączył do nas bardzo szybko. Przywitał się wesołym uśmiechem i ruszył. To był pogodny człowiek, chyba najbardziej z tej rodziny. Kath była podobna do niego z wyglądu, ale nie z charakteru.
– Co przeglądasz? – spytałam, patrząc na ekran jej telefonu, po którym przesuwała palcem.
– Patrzę co ludzie piszą na temat tego meczu i próbuję ogarnąć kto jest kim, żeby nie wyszło, że nikogo nie znam.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Przecież ja nie znałam żadnego zawodnika, jechałam tam tylko dla Lou. A ona jednak wolała być przygotowana. Uwielbiam ją. Pocałowałam przyjaciółkę w policzek, na co się skrzywdziła.
– Chcesz coś poczytać? Czy jedziesz na żywioł? – uniosła brwi. 
Wzruszyłam ramionami i sama wyjęłam telefon.
– Nie interesuję się tym. Nie jadę tam dla meczu piłki nożnej, ale cieszę się, że mój bilet może wspomóc chore dzieci.
– Wiem i jestem z ciebie naprawdę dumna, że to robisz – uśmiechnęła się lekko.
– Jasne, przecież wiesz, że to niezupełnie dlatego. – Oparłam głowę o jej ramię. Przytuliła mnie i położyła telefon na kolanach.
Kathleen bawiła się moimi włosami, gdy jechałyśmy do Doncaster. We mnie budziła się ekscytacja, w brzuchu latały motylki. Zupełnie jak przed koncertem, albo jeszcze bardziej. Spojrzałam na przyjaciółkę, która mnie obserwowała. Widziałam jak się uśmiechnęła i zaczęła zaplatać warkocze z moich włosów. Zamknęłam oczy, zawsze lubiłam, gdy się ktoś bawił moimi włosami. Sama nie potrafiłam zrobić dosyć prostych fryzur i przeważnie chodziłam w rozpuszczonych. W sumie jeśli już mi przeszkadzały, to związywałam je w koński ogon i miałam z głowy. Jednakże jeśli ktoś chciał, to mógł robić mi i sto fryzur, to było bardzo przyjemne. 
– Wy żyjecie rozumiem - odezwał się tata mojej przyjaciółki. W sumie nie dziwię się mu. Zawsze byłyśmy głośne, śmiałyśmy się, a teraz ledwo co się odzywamy, bo jest za wcześnie jak na nas dwie.
– Kierujesz to kieruj, tato – mruknęła Kathleen. – I ja chcę kawę. Gówno mnie obchodzi, że jest moczopędna. Muszę mieć energię na stanie do godziny szesnastej. To ile to będzie godzin? Dziesięć... Dzie... co?! Mam tam stać dziesięć godzin?! –  wykrzyknęła. 
– No tak, pamiętasz jak ci mówiłam o tym. I jeśli to ci polepszy humor mogę ci kupić nawet pięć kaw jeśli sobie tego zapragniesz. Tylko nie zostawiaj mnie samej pod areną.
Jęknęła głośno i zamknęła oczy, przecierając twarz dłońmi.
– To jakiś koszmar, posrało cię, Vanessa. Kiedyś mi za to zapłacisz. Czemu to zawsze my się mamy fatygować do niego? Nie rusz ten tyłek z kanapy wartej pół miliona.
– Co cię ugryzło? A może okresu dostałaś? Nie posrało mnie, ale jeśli cię to pocieszy to będzie ostatni raz kiedy tak cię ciągnę.
– Nie wiesz, że po prostu żartuję? Jest szósta rano, nie piłam kawy, mam prawo mieć zły humor. Jedna dobra strona, to to, że nie poszłyśmy do szkoły – uśmiechnęła się lekko. – Dobra, już. Będę stała z tobą jak wierny pies pod stadionem, czekając na bożyszcza nastolatków.
– No ja mam nadzieję bo pewnie rzucą się by mnie zabić – powiedziałam. 
Chociaż w środku czułam wyrzuty sumienia, że wyciągnęłam ją o szóstej rano. Może powinnam sobie odpuścić idoli i zająć się życiem. Nie raz próbowałam, ale nie wychodziło mi to. Myślę, że teraz też by mi się nie udało, ale nie chcę tego kończyć. Za dużo dla mnie znaczą, za dużo dla mnie znaczy anioł, który pomaga mi się podnieść. Louis był bardzo ważną osobą w moim życiu, pisałam o nim opowiadania, bo dawał mi nieograniczone inspiracje. Wiedziałam, że gdybym go poznała, polubiłabym go od nowa, wszystkiego jego wady i zalety, ale to nigdy się nie stanie, więc mogę po prostu być jedynie fanką. Ale fanką z możliwością zobaczenia osoby, na której mi zależało. Kathleen to rozumiała, choć miała humorki i udawała złośliwą. Znałam przyjaciółkę na wylot, zawsze była gotów mi pomóc. Poczułam jak mnie przytula i wiedziałam, że żałuję tych słów. Wtuliłam się w nią. Po chwili parkowaliśmy przed McDonaldem żebyśmy mogły kupić jedzenie na dalszą drogę i po ukochaną kawę. Razem z tym w aucie liczyłam każdy kilometr. To będzie bardzo długi dzień. Potem będę chciała go opisać na blogu. Jedno z moich opowiadań zyskało większą popularność, z czego byłam cholernie dumna. Komentarze były szczere i miłe. Wiedziałam, że to co tworzę podoba się komuś, ma odbiorców. Tym bardziej po dzisiejszym dniu będę miała więcej weny. Już myślałam już nad kolejnym opowiadaniu, które opowiadałoby o dziewczynie która chciała się dostać do drużyny piłkarskiej. A Lou był trenerem. Myślę, że opowiadanie mogłoby zyskać popularność nie spotkałam się jeszcze z takim. Nie czytałam za dużo, bo nie miałam na to czasu, ale jeśli nawet coś podobnego istniało, to moje miało być inne. Pomysł to pomysł, wykonanie należy do autora. Oparłam głowę o szybę i obserwowałam mija budynki, znaki drogowe. Czas upłynął zdecydowanie szybko...
Stadion nie był tak duży, jak ten na którym grali koncert, to oczywiste, ale robił wrażenie. Ochroniarze ustawiali metalowe bramki, przygotowywali wszystko na dzisiejszy mecz. Było trochę osób, lecz można je było policzyć w dwie minuty. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wiedziałam, że tym razem uda mi się go spotkać.
– Gotowa na spotkanie swojego idola? – spytała mnie Kath. Czy byłam gotowa? Nie byłam tego pewna. Lecz czułam zdenerwowanie w całym swoim ciele. Powinnam trochę się uspokoić, ale nie wiem czy dam radę. 
Nie odpowiedziałam, pokiwałam jedynie głową, a ona objęła mnie ramieniem. Usiadłyśmy na kocu przyniesionym z auta i rozmawiałyśmy. Głównie o Tylerze i mojej książce. Śmiałam się z niej, bo nie chciała z nim zagadać, a przecież jej się podobał.
– Nie wszystko zawsze jest takie proste, jak wysłanie maila do wydawnictwa – mruknęła.
– No ale zobacz jak spróbujesz kiedyś może coś z tego być, a tak to jak nic nie zrobisz będziesz nieszczęśliwie zakochana. No dajesz zagadasz, a dla mnie możesz wymyślić jakieś głupie zadanie które mam wykonać. Co ty na to?
– A skąd wiesz, że jestem zakochana w nim? Podoba mi się, ale to nie oznacza, że go kocham. - Bawiła się sznurkiem od bluzy.
– Pamiętasz to co mi powiedziałaś kiedyś? Zauroczenia trwają cztery miesiące, a potem albo przestaje ci się podobać albo zakochujesz się.
– Wiem – odparła. – Zmieńmy temat - Zaczęła mówić o szkole i pytała mnie o wakacje.
Nie wspominałyśmy już o związkach. Tata Kathleen pojechał zamówić nam pizzę, a później wrócił do auta. Pracował na laptopie, więc mu się nie nudziło. My siedziałyśmy przy barierkach, jedząc i dzieląc się z dziewczynami obok. Nagle jakieś dziewczyny zaczęły piszczeć, a ja odwróciłam się w stronę w którą biegły. Czarny van parkował przed wejściem na arenę. Pierwszy wysiadł Stan przyjaciel Louisa.
Podeszłyśmy do barierek, Kathleen raczej robiła wszystko, żeby nikt nie wszedł przede mnie, co było cholernie miłe. Widziałam go. Wysiadł w czerwonej bluzie i szarych dresach. Pomachał nam, uśmiechając się. Dziennikarze zaczęli robić setki zdjęć, fani piszczeli, a ja po prostu patrzyłam. Widziałam go i to z bliska. Zaczął podchodzić do fanów i rozdawać autografy, robić zdjęcia. A ja nadal nie wiem czego chciałam. Po prostu stałam jak kołek.
– Tomlinson! – krzyknęła Kathleen. – Jeśli dziesięć godzin stania tu ma iść na darmo, to zaraz wydrapię ci oczy! Chodź tu i zrób z nią zdjęcie!
Rozglądał się, aż natrafił wzrokiem na Kathleen, która cały czas wskazywała na mnie. Ruszył w naszą stronę i uśmiechnął się, kiedy dotarł do barierki.
– Więc czekacie tutaj dziesięć godzin? – spytał, wciąż się uśmiechając.
– Nie, wiesz, lubię podziwiać ptaki z rana przez tyle czasu – odpadła moja przyjaciółka, wywracając oczami. Oparłam się o nią, nie mogąc złapać oddechu. Był przede mną, stał tutaj. Mój Boże...
– Wiesz ludzie mają różne hobby. Wszystko okay? Wyglądasz jakbyś miała zemdleć – powiedział lekko zmartwionym tonem.

– To chyba normalne, połowa z nich mdleje na twój widok, nie przyzwycza...
– Kathleen. – Spojrzałam na przyjaciółkę. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się. - Czy mogę cię przytulić, Louis?
– Oczywiście – powiedział i owinął ręce wokół mnie. Mogłam się zaciągnąć jego perfumami. Boże, jak on wspaniale pachniał.
Zamknęłam oczy i ta chwila mogła trwać wieczność. Wiedziałam, że blondynka zrobiła nam kilka zdjęć, ale nie to było ważne. Dotykałam Louisa, trzymał mnie w ramionach.
– Na idola wybrałam ciebie, brałam w ciemno, bo cię nie znałam. Nie zawiodłeś mnie i okazałeś się być aniołem – szepnęłam i odsunęłam się.
– Nie jestem aniołem, ale mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę – uśmiechnął się. Czy mogłam wybrać lepiej? Zdecydowanie nie.
– Powodzenia dzisiaj – powiedziałam.
Louis zmarszczył brwi i wyciągnął z ręki Kath telefon. Przyciągnął mnie, obejmując ramieniem, po czym zrobił nam kilka selfie.
Oddał Kath telefon i zaczął się powoli oddalać. To mój najlepszy dzień, przysięgam innego nie mogłam sobie wyobrazić. Mój uśmiech na twarzy zaczął się powiększać
Rozpłakałam się ze szczęścia, całe emocje we mnie wybuchnęły. Osiągnęłam wszystko, czego tak cholernie pragnęłam. Kathleen mocno mnie objęła i tuliła do siebie, a ja próbowałam się uspokoić.
– Już spokojnie, przytuliłaś anioła – uśmiechnęła się i jeszcze bardziej mnie przytuliła – A teraz nie płacz bo rozmażesz makijaż, a kto wie może zobaczy cię na trybunach
– Oczywiście. Nawet ty w to nie wierzysz – powiedziałam przez łzy. Pocałowała mnie w czoło i wzięła za rękę. Drżałam przez kolejne minuty, gdy wchodziłyśmy na stadion.
Uśmiechnęłam się, ocierając łzy. Szłyśmy przed stadion, szukając odpowiednich trybun. W dłoni trzymałam telefon, ręka wciąż mi się trzęsła. Jeszcze nie widziałam tych zdjęć, ale musiały być piękne. Na pewno były, bo był na nich Louis.
Gdy znalazłyśmy swoje miejsca, usiadłyśmy. Miałyśmy bardzo dobry widok na boisko. W końcu odblokowałam telefon, który trzymałam i zaczęłam przeglądać zdjęcia, które były perfekcyjne. Jedno ustawiłam na tapetę, kolejne udostępniłam na Twitterze i oznaczyłam Louisa, nie mogąc się powstrzymać. On tego nie mógł zobaczyć, za dużo osób wysyłało mu podobne wiadomości, ale inni mogli. Byłam teraz najszczęśliwsza na świecie. Schowałam telefon do kieszeni, kiedy zawodnicy zaczęli wchodzić na boisko.

♦Louis♦
Biegałem po boisku dobrze się bawiąc. Doskonale wiadomo było, że mecz nie jest na poważnie, chodzi jedynie o bilety, by uzbierać pieniądze dla chorych dzieci. Miałem zabawę, czułem się odstresowany, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie miesiące jedynie śpiewałem. Trasa jeszcze się nie zakończyła, co oznaczało kilka miejsc. Ale to była moja praca i już zdążyłem przywyknąć. Kochałem to co robię. Chociaż nie raz miałem ochotę rzucić to i nie wracać. Wszędzie fani, paparazzi i dramy o wszystko. Chciałem zaszyć się w miejscach gdzie mnie nie znajdą i będę mógł prowadzić normalne, spokojne życie. Sława była ciężarem, przeszkadzała mi, bo tak naprawdę chciałem tworzyć jedynie muzykę. Nie wszystko było takie proste, jak się wydawało. Promocje, ustawki, wywiady, w których mówiliśmy to, co mieliśmy napisane wcześniej na kartkach. Każdego z nas to męczyło, najbardziej Zayna, on się buntował. Ze mną również management nie miał prosto, więc szli mi na rękę.
Przecież trzeba dobrą opinię utrzymać, czyż nie? Przed powrotem do trasy chciałem spędzić czas z rodziną. Widuję ich trzy lub cztery razy do roku. Nie mamy prawie czasu. A jak jest czas to nie mam prywatności, bo fani stoją przed domem tylko czekają na moment aż wyjdę do nich. Bez fanów bylibyśmy nikim, ale kiedyś muszą odpuścić.
Wróciłem myślami do gry i teraz ja miałem piłkę. Tym razem bramka należała do mnie. Gra była zabawna i emocjonująca do końca. Nawet udało nam się wygrać. Lecz tu chodziło o chore dzieci tylko o to. Jutro jak znajdę chwilę wolnego zawiozę im ten czek, może zostanę, by pomóc je zabawić. Poszedłem do szatni, żeby się wykąpać i przebrać. Czekało mnie jeszcze kilka spotkań z ważnymi osobami tutaj, a także specjalnymi fanami, którzy dostali szansę, by mnie zobaczyć. Do pokoju zaczęły wchodzić fanki. Uśmiechnąłem się jak przystało i zacząłem je witać. Podpisałem im koszulki i zdjęcia. Każda praktycznie płakała. Mi w głowie zapadły słowa dziewczyny przed stadionem, że byłem jej aniołem. Powiedziała to tak... wyjątkowo. Nigdy nie pamiętałem większości fanek, a także ich słów. Wybudziłem się ze swoich myśli, kiedy dziewczyna dała mi koszulkę z napisem Tomlinson.
– Dobre nazwisko –powiedziałem, uśmiechając się. Położyłem koszulkę na stole i podpisałem. –Nie płacz, czemu płaczesz?
– Myślę, że to ze szczęścia. Stoisz tutaj, a ja naprawdę długo o tym marzyłam – powiedziała zapłakana.
 Złapałem jej twarz w dłonie i otarłem łzy.
– Cieszę się, że mogłem spełnić twoje marzenie.
– Jesteś najlepszym idolem na jakiego mogłam trafić.
Pokręciłem głową, nie zgadzając się z tym. Nie byłem złotym człowiekiem, one nie do końca mnie znały. To, że traktowały mnie tak, było miłe, ale czasem przerażało. Reszta spotkania przeszła w miłej atmosferze. Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić wziąłem swoją torbę i wyszedłem do swojego samochodu, który był zaparkowany na tyłach. Wiedziałem, że fani stoją pod stadionem, ale nie miałem już czasu na spotkania z nimi. Wsiadłem do vana, a kierowca ruszył. Stan pisał na telefonie, ja byłem zbyt zmęczony na rozmowę. Napisałem SMS do mamy czy już jest w domu razem z dziewczynkami i Ernestem. Schowałem telefon i patrzyłem jak fanki próbują dogonić vana. Minąwszy bramę wjazdową, przejechaliśmy obok parkingu. Przy aucie stały dwie dziewczyny, jedna która mnie wcześniej wolała i dlatego je rozpoznałem. Mógłbym powiedzieć, że ta dziewczyna była kopią mnie. W ubiorze i w zachowaniu. Kiedy blondynka, która robiła ze mną zdjęcie, mi pomachała, druga również to zrobiła, ale pokazała środkowy palec. Zaśmiałem się do siebie. Ani trochę nie pasowały na przyjaciółki.
Jak to się mówi przeciwieństwa się przyciągają. Odmachałem i naprawdę poczułem, że dla takich momentów właśnie żyje jako piosenkarz.
Mama mocno mnie przytulił i ucałowała w policzek. Uśmiechnąłem się, czując spokój. Byłem w domu, za którym naprawdę tęskniłem. Tyle lat mijało, ciągle byłem w trasie, na nic nie miałem czasu. Wywiad, sesja, teledysk... Rodzina stawała się drugim miejscem, a tak być nie powinno. Niestety na razie nie umiałem zmienić wszystkiego. Może w końcu dadzą nam jakąś przerwę. Coroczne trasy są męczące. My wciąż byliśmy tylko ludźmi.
Odsunąłem się od mamy i zdjąłem bluzę, którą od razu odwiesiłem.
– Dobrze was widzieć – powiedziałem.
Moje siostry zbiegły na dół i rzuciły się na mnie, żeby przytulić. No fajnie... Zaśmiałem się, całując każdą w policzek. Oczywiście miałem prezenty.
– Na ile zostaniesz? –  spytała Daisy.
Chciałem odpowiedzieć, że jak najdłużej. Lecz to byłoby kłamstwo, skoro miałem wyjechać za dwa dni.
– Wyjeżdżam w sobotę – odparłem niechętnie i przeszedłem do salonu.
W nosidełkach leżało moje najmłodsze rodzeństwo - Ernest i Doris. Pochylilem się nad bratem i delikatnie wziąłem go na ręce.
– No co tam maluchu? – powiedziałem do małego.
Patrząc na Ernesta myślę, że kiedyś mógłbym mieć takie małe dziecko. Chyba jednak w dalekiej przyszłości. Na dodatek musiałbym mieć z kim. Na razie nie składało się na żadną dziewczynę, nie miałem czasu. Która chciałaby widzieć mnie raz na rok i być skazana na brak prywatności? Jeśli już to pewnie dadzą mi promo, czyli dziewczynę, z którą będę musiał się pokazywać w typowych miejscach. A nie raz po prostu chciałem przeżyć wielką miłość. Może nie taką młodzieńczą jak wymykanie się z domu na spotkania i wiele innych rzeczy. Ale chciałbym wiedzieć, że mam w kimś oparcie. Zakochanie się w fance, było ryzykowne. Ona mogła mnie uwielbiać przez pryzmat mojej kariery i tego co robię. Dlatego nie chciałem spotykać się z dziewczynami, które kochały naszą muzykę. Jak to się mówi. Na miłość przyjdzie pora i nie trzeba wtedy jej nawet szukać. Uśmiechnąłem się do malca i zrobiłem mu samolocik.

niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 4

Szłam przez korytarz szkolny, trzymając przy sobie książki. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do klasy, żeby spotkać Kathleen. Ta informacja nie mogła czekać. Przepychałam się przez uczniów, którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Zresztą nie dużo osób kojarzyło mnie i już przywykłam. 
Kiedy dotarłam pod salę zobaczyłam moją przyjaciółkę ze słuchawkami w uszach. Była w swoim małym świecie, który za chwilę zamierzałam zburzyć. Usiadłam obok niej i szturchnęłam ja łokciem w bok. Spojrzała na mnie, wyciągając słuchawkę z ucha. Uśmiechnęłam się szeroko i pokazałam jej bilety.
– Jedziemy na mecz!
– Yeah! – Udała zachwyt. – Laska, to jest mecz piłki nożnej, której nawet nie oglądasz. Nie jestem pewna czy wiesz o co w niej chodzi.
– Poczytam przed meczem! Ale zobacz kto w nim gra! – powiedziałam z zachwytem. Szkoda, że moja przyjaciółka nie rozumiała mojego zachwytu Lou. Jednak Kathleen nie oddałabym nikomu innemu.
Dziewczyna spojrzała na bilety, tam widniało nazwisko Louisa. Zaśmiała się, patrząc na mnie.
– A on ma jakieś pojęcie o tej grze? – spytała, wywracając oczami. – Dobra, dobra. Pojadę z tobą, bo inaczej przestaniesz się do mnie odzywać. 
– Tak! – krzyknęłam podekscytowana – I masz rację, prawdopodobnie bym przestała się odzywać. Jest jeszcze szansa, że prawdopodobnie będziemy jechać pociągiem - uśmiechnęłam się szeroko, bo to będzie moja najdłuższa podróż, którą prawdopodobnie przebędę sama.
 Kathleen zaśmiała się ponownie i pokręciła głową.
– No to co? To tylko dwie godziny drogi. Sto kilometrów, niecałe. Jakoś damy radę. Po lekcjach mam ci coś do powiedzenia. – Dodała.
– Już nie mogę się doczekać –  uśmiechnęłam się. Podkradłam jej jedną słuchawkę i słuchałyśmy McFly.
Obserwowałam uczniów i nauczycieli, przechodzących korytarzem. Dzisiaj  czekało mnie siedem lekcji, ale lubiłam szkołę, więc nie nudziłam się tutaj. Myślę, że po prostu szybko przyswajałam naukę. Lepiej mi było posłuchać na lekcji, niż później w domu studiować podręcznik. W przeciwieństwie do Kathleen, która powinna zacząć płacić mi za prywatne korepetycje. Myśląc o mojej przyjaciółce spojrzałam w jej stronę i zobaczyłam jak rysuje ludziki. Przynajmniej tak mi się zdawało, bo gdy przyjrzałam się mogłam zobaczyć naszą panią od angielskiego, a nad nią wiszący fortepian. Westchnęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. Dalej nie rozumiałam czemu ona jej tak nienawidziła? Przecież Angeline to była świetna kobieta, która miała dobre podejście do maturzystów. Szturchnęłam ją i gdy oderwała wzrok od kartki podkradłam ją. Narysowałam kratki do grania w kółko i krzyżyk. Spędziłyśmy lekcję, grając w tę dziecinną grę. Miałam przewagę pięciu punktów. Zebrałyśmy rzeczy i ruszyłyśmy na matematykę, czyli przedmiot, który szedł mi najsłabiej ze wszystkich. Uczyłam się, uczyłam, a i tak mało rozumiałam, chociaż ostatnio zaczęły mi pomagać regularne robienie kilku zadań w domu. Nie wychodziło to próbowałam drugi raz.
– Zabij mnie. To czterdzieści pięć minut katorgi gdzie będę siedzieć, skupiać się, a i tak nic nie zrozumiem – żaliłam się Kathleen, która szła obok mnie. 
– Czyli ja na każdej lekcji – stwierdziła Kath, obejmując mnie ramieniem. – Nie przejmuj się. Dasz sobie radę. Nie jesteś taka głupia na jaką wyglądasz.
– Dzięki – powiedziałam z sarkazmem. – Już niedługo wakacje i koniec matematyki. Mamy szczęście, jeśli można tak to nazwać.
– Jeśli zdamy egzaminy, to z pewnością. – Prychnęła i rzuciła plecak pod ścianę.
Spojrzałam na nią. Dzisiaj była ubrana w czarne, krótkie spodenki i biały top z logo adidasa. Blond włosy zostawiła w kompletnym nieładzie, więc przypuszczam, że nie czesała się jak wstała.
– Trochę wiary w siebie. Poza tym jak ostatnio pisałaś próbne nie poszły one nawet ci tak źle.
Zostało coraz mniej czasu do egzaminów. Nie stresowałam się tym tak bardzo, ale jednak. Świadczyły o tym co przyniesie mi życie. Dlaczego wyniki z testów są takie ważne? Niektórych rzeczy uczymy się naprawdę niepotrzebnie, bo nigdy ich nie użyjemy. Ale takie są wymogi, przecież żaden uczeń tego nie zmieni.
Kathleen wzruszyła ramionami i zaczęła przeglądać podręcznik. Nie chciała rozmawiać o nauce i wakacjach, bo pewnie będzie musiała wtedy pracować. Uznała, że chce zwiedzić cały świat, zaczynając od USA. A to ją będzie trochę kosztowało, zresztą nikt nie mówił, że marzenia są tanie.
Opuściłyśmy szkołę i ruszyłyśmy w stronę bramy. Do domu miałyśmy piętnaście minut pieszo, więc nie było daleko, a dzisiaj pogoda dopisywała. Cieszyłam się słońce, uśmiechając pod nosem. 
– Wysłałam twoją książkę do wydawnictwa. Summer Love. Tak dokładniej. – Usłyszałam przyjaciółkę.
Zatrzymałam się z wrażenia. 
– Co zrobiłaś? – spytałam zdziwiona. Moim marzeniem było wydać książkę, ale nadal nie byłam pewna czy Summer Love się do tego nadaje.
A jak odrzucą moją pracę? Albo jak wydadzą i czytelnikom się nie spodoba? Do odważnych świat należy, ale ten lęk był gdzieś głęboko we mnie. Zerknęłam na Kath, która masowała dłonią kark. Wzruszyła ramionami.
– Bawiłam się przy twoim komputerze, miałaś otwarty ten plik. Kiedyś czytałam to opowiadanie, oprócz tego, że jest o Louisie, to jest świetne. Zmieniłabyś imię i nazwisko, kto by się domyślił? Sama mówiłaś, że Summer Love nie było tak dużo czytane. Po prostu wysłałam do kilku wydawnictw. Może któreś odpisze. 
– Może, czyli będę musiała powoli zacząć to przerabiać. W sumie powinnam posłuchać ciebie już dawno z tym wydawnictwem – westchnęłam. 
Jeśli udałoby mi się wydać książkę jedno marzenie spełnione i zostało jeszcze paręnaście. Ale każdego dnia jestem coraz bliżej spełnienia ich.
– Nie jesteś zła?! Naprawdę nie jesteś? Boże, ulżyło mi – mocno mnie uścisnęła i pocałowała w policzek.
– Nie jestem zła. Jestem raczej pełna obaw co do tego. Ale trzeba spróbować kiedyś, prawda?  – uśmiechnęłam się.
Kiwnęła głową i również się uśmiechnęła. Wracałam do domu pogrążona w myśleniu. A co jeśli to faktycznie ich zainteresuje i mi odpiszą? Może uda mi się robić w życiu to co kocham. Byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Pierwsza decyzja na liście to myśleć pozytywnie. Miałam ogromne wsparcie w rodzicach i przyjaciółce, więc wierzyłam, że może się udać. Nawet bardzo. Chciałam, żeby mi odpowiedzieli. Nieważne co, cokolwiek. Teraz czekało mnie kilka miesięcy czekania, zdawałam sobie z tego sprawę, ale do marzeń dąży się powoli. Obecnie trzymałam w dłoni bilet na mecz Louisa i to był mój priorytet. Myślę, że ten rok może być lepszy niż mogło mi się wydawać. Uśmiechnęłam się i doszłyśmy do domu, rozmawiając o różnych innych rzeczach.

czwartek, 19 maja 2016

Rozdział 3


♦ Dwa miesiące później ♦

Para wpłynęła do pokoju, kiedy otworzyłam drzwi od łazienki i weszłam do sypialni, owinięta białym ręcznikiem. Była godzina szósta za piętnaście, więc został mi jedynie kwadrans na wyszykowanie się i wyjście z domu. By dotrzeć do Manchesteru potrzebowałam godziny, a chciałam być tam jak najszybciej. Dzisiaj był ten wielki dzień. Czułam za jednym razem podekscytowanie, zdenerwowanie i małą nadzieję. Nadzieje na to że osoba, która jest dla mnie całym światem zauważy mnie w tłumie. Nie marzę o tym by z nim być, ale tylko żeby z nim chwilę porozmawiać i podziękować za wszystko.  Oczywiście to na pewno się nie spełni, ale każdemu było wolno marzyć. Chciałabym być tam bardzo szybko, mój bilet obejmował platformę, więc by mieć jak najlepsze miejsce, trzeba było się ścigać. Niestety. Pragnęłam zobaczyć Louisa jak najbliżej. Bycie fangirl to jedna z najlepszych i najgorszych rzeczy jaka mogła się przydarzyć. Założyłam bieliznę, czarne rurki i do tego białą bluzkę na ramiączka z napisem oops. W pośpiechu rozczesałam długie, mokre włosy i wysuszyłam je. Nie miałam wiele czasu, więc makijaż nakładałam prawie w biegu. Moja mama już na mnie czekała, a tata specjalnie wstał, by życzyć nam udanego koncertu.
Gdy zeszłam na dół, mocno mnie przytulił i pocałował w czoło.
– Współczuję stania tyle godzin, ale czego się nie robi dla idoli? Dobrze, że ja w twoim wieku nie miałem takich marzeń – zaśmiał się.
Tata był wysoki, dobrze zbudowany. Twarz miał powściągliwą, posiadał niebieskie oczy, które po nim odziedziczyłam. Był brunetem, a mama blondynką, to do niej byłam bardziej podobna. Chyba każdy mógł to potwierdzić.
– Chodź, skarbie, bo się spóźnimy – powiedziała mama i pocałowała tatę w policzek.
Tata uśmiechnął się. Zawsze chciałam mieć taką miłość jak oni. Można było zobaczyć, że kochali się i ta miłość nie przemijała. A zaczęło się od tego, że moja mama przez przypadek dała mu z pięści w twarz.
Gdy rodzicielka się pożegnała, wyszłyśmy z domu i wsiadłyśmy do czarnego audi. Zapięłam pasy i położyłam na kolanach torebkę, w której miałam nasze bilety i kilka potrzebnych rzeczy. Mimo wczesnej pory nie byłam zmęczona, raczej podekscytowana. Nie mogłam się doczekać wieczoru, gdy zobaczę moich idoli. Wiedziałam, że będę czuła się inaczej niż za pierwszym razem. To wciąż będzie ogromne przeżycie.
Włączyłam radio, żebyśmy nie jechały w ciszy, ale moja mama bardzo szybko włożyła płytę i z głośników wypłynęły pierwsze dźwięki midnight memories. Zaśmiałam się, patrząc na rodzicielkę, na której twarzy widniał cwany uśmiech.
– Musimy się rozgrzać. Może jestem stara, ale głos Harry'ego zawsze będzie działał na mnie w sposób nieodpowiedni. – Wzruszyła ramionami.
– Mamo! – zaśmiałam się. – Nie mów, że myślisz o nim tak jak nie powinnaś! – zażartowałam
– Tylko się z tobą droczę – uśmiechnęła się i ruszyłyśmy w drogę.
Piosenki tak samo jak podróż mijały dosyć szybko. Nie minęła chwila, a już wyjeżdżaliśmy z miasteczka. Cały czas "tańczyłam", jeśli można to tak nazwać, do piosenek, śpiewając. Nawet przy You and I moja mama dołączyła do mnie. Mówiłam już, że mam najlepszą mamę na świecie? Potrafiła wyluzować i dobrze się bawić, mimo swojego wieku. Nie miałam rodzeństwo, więc to ona robiła za starszą siostrę, przyjaciółkę i matkę. Nie mogłam narzekać, nigdy tego nie robiłam. Kochałam ją najmocniej na świecie i nie umiałam sobie wyobrazić siebie bez niej. Po prostu nie.
Gdy do końca drogi zostało jakieś piętnaście minut, mama zajechała na stację paliw zatankować, a ja skorzystałam z okazji i wyjęłam telefon. Zaczęłam przeglądać Twittera, by być poinformowaną. Parę osób, które zobaczyłam na głównej stronie, czekało już pod halą, a i ja zaraz miałam się tam pojawić. Moją uwagę przykuła inną informacja.
"Louis Tomlinson zagra w meczu charytatywnym w Doncaster Rovers! Już 7 maja zobaczymy go w barwach drużyny miasta, z którego pochodzi!"
Gdy przetworzyłam całą informację już w głowie miałam cały plan żeby rodzice się zgodzili. Nigdy nie byłam wielką fanką sportu, ale czego nie robi się dla idola? Podałam dalej tweet i dodałam do ulubionych żeby nie zgubić informacji. Do Doncaster było naprawdę blisko i od dwóch miesięcy to przeżywałam. Jednakże nie miałam po co tam jechać, bo Louis był w trasie. Ale informacja o meczu dużo zmieniała. Za trzy tygodnie mój idol miał zagrać mecz, a ja miałam wielkie szanse, żeby się na nim pojawić. Nawet jeśli miałabym jechać na rowerze. Moje myśli przerwało zamykanie drzwi. Odwróciła głowę w stronę kierowcy i zobaczyłam moją mamę, która miała w jednej ręce kawę. Nie wiedziałam jak zacząć temat meczu. Najbardziej w tym wszystkim chodziło o to, że nie wiem czy zgodzą się mnie puścić. Bilety to był tak naprawdę najmniejszy problem z możliwych. Mogłabym prosić żeby Kathleen ze mną pojechała i to już byłby minimalny pretekst, żebym mogła jechać.
– Mamo – zaczęłam, kiedy ustawiła papierowy kubek w odpowiednim miejscu i ruszyła, wyjeżdżając ze stacji paliw.
– Jeśli chcesz łyka to nawet nie musisz się mnie pytać – powiedziała, nie odwracając wzroku od jezdni.
Zaśmiałam się pod nosem i ściszyłam ostatnią piosenkę z płyty. Ponowiłam próbę.
– Nie chodzi o kawę. Chodzi o mecz Louisa. Niedługo będzie grał w Doncaster. Wiesz, że to niedaleko, a mogłabym go spotkać przed halą. To znaczy, jeśli czatowałabym przy barierkach... Zależy mi. – Spojrzałam na nią z nadzieją. Miałam dobre oceny, nie musiałam niczego poprawiać.
– Kiedy jest ten mecz? – spytała. – Jeśli ja albo ojciec będziemy mieli wolne to jest szansa, że pojedziesz.
Otworzyłam szeroko oczy, ale po chwili uśmiechnęłam się i ucałowałam policzek mamy. Wiedziałam, że mi się uda.
– Siódmy maja, mamo – odparłam, prawie piszcząc.
– I jesteśmy w punkcie wyjścia, bo ja odpadam. Może twój ojciec. Jeśli nie, to będziemy myśleć nad tym. – Byłam pewna, że zacznę zaraz krzyczeć. 
I teraz naprawdę miałam nadzieję, że pojadę i go spotkam chociaż na chwilę. Spojrzę w jego oczy, które uwielbiam. Nie chciałabym z nim zdjęcia, chciałabym tylko, żeby przez krótką chwilę mnie przytulił. Dla niego to rutyna, część pracy, dla mnie marzenie, które chciałabym spełnić. Może w końcu się doczekam...
Mama zaparkowała pod stadionem i chociaż była siódma, już teraz było bardzo dużo samochodów. A co będzie za kilka godzin? 
Wzięłam torebkę i wysiadłam z audi. Rozejrzałam się dookoła zaskoczona obecnością tak wielu osób. To drugi raz kiedy byłam na koncercie, ale nadal czułam jakby był to pierwszy. Kocham atmosferę, która panowała na koncertach. Można było poznać ludzi, którzy mają takie same zainteresowania jak ty.
Podeszłam do niewielkiej grupy osób, siedzącej na chodniku i nieśmiało uśmiechnęłam się do nich. Dziewczyny pomachały mi i zaprosiły do siebie. Do otwarcia bramek mogłyśmy się dogadać, Potem rozpoczynała się rywalizacja, która była nieunikniona.
Kilka godzin długiego czekania wystarczyły bym stała się zmęczona, ale w końcu bramki zostały otwarte.  Parę razy oberwałam z łokcia i mogłam się spodziewać, że zostaną siniaki. Moja mama, która posiadała bilet na trybunach, ani trochę nie martwiła się o miejsce i miała przyjść przed rozpoczęciem się koncertu, do którego zostały cztery godziny. Ja natomiast biegłam razem z tłumem, chcąc jak najszybciej dostać się do barierek. Wolałam drugi rząd, trzeci, bo pierwszy był najgorszy. Cała fala ludzi zgniatała cię, przyciskając do metalu.
Udało mi się zająć miejsce w drugim rzędzie koło dziewczyn, które poznałam przed koncertem. Już nie mogłam się doczekać, żeby zobaczyć ich na żywo. Widziałam coraz więcej osób na trybunach oraz na płycie. Poczułam się dumna z idoli. Osiągnęli więcej niż jeden artysta w ciągu tych paru lat. Głos każdego z nich był inny i wyjątkowy. Każdy miał inną osobowość i razem tworzyli zgraną całość. Zespół, w którym się zakochałam. Nie tylko muzyka była cudowna, bardziej to, że potrafili być świetnymi idolami. Niektórzy nazywali ich aniołami i ja się pod tym podpisywałam, chociaż musiałam dostrzegać też ich wady. Nie wszystko można było akceptować, ale to życie idola, nic w nim nie zmienimy.

Łzy płynęły mi po policzkach, gdy patrzyłam na scenę przy ostatniej piosence. Louis stał na tyle blisko, że cały czas mogłam go obserwować. Otarłam twarz i wyciągnęłam rękę, machając, by chociaż na sekundę zwrócić jego uwagę. On tego nie zapamięta, dla niego to będzie kolejna twarz w tłumie, ale odmachanie mi mogłoby przyprawić mnie o zawał, a teraz tego chciałam. Uśmiechnął się w naszą stronę i jego uśmiech to najlepsza rzecz jaką mogłam zobaczyć. Wiem, że nie szansa że zauważy mnie w tłumie jest minimalna. Chyba jednak moje prośby zostały wysłuchane, bo odmachał. Może nie całkowicie do mnie, ale odmachał a to się liczyło w tej chwili najbardziej. Moje serce biło naprawdę szybko, bałam się, że zemdleję ze szczęścia. Osoba nie posiadająca idola, nie mogła zrozumieć tej fascynacji i szczęścia. Był taki piękny, stojąc te kilka metry ode mnie. W czarnych spodniach i granatowo białej koszulce mogłam podziwiać go cały czas.  Był moją własną definicją ideału.Skończyli śpiewać ostatnią piosenkę i nie mogłam uwierzyć, że to koniec. Tak szybko to minęło. Dlaczego wszystko co najlepsze musi się tak szybko kończyć? Chłopcy zeszli ze sceny jeszcze mogłam usłyszeć śmiech Nialla. Pomachali fanom ostatni raz i zniknęli.
Nie pamiętałam jak wracałam do samochodu. Wszyscy wychodzili ze stadionu jak z pogrzebu, w ciszy, płacząc. Żadnych krzyków, śmiechu. Po prostu cisza. Całe podekscytowanie ze mnie uleciało. Chciałam tam wrócić przeżyć cały dzień od nowa. Wiem, że nie da rady tego zrobić. Teraz istnieje nadzieja, że będą jeszcze inne koncerty na których ich zobaczę. I każdy będzie lepszy od pierwszego.
Oparłam się o auto i czekałam, aż mama do mnie dołączy. Teraz było tłoczno, a ona miała miejsca na trybunach, więc trochę musiało jej zejść. Wbiłam wzrok w bramę wjazdową na stadion i zobaczyłam czarnego vana. Wyjechał w eskorcie.
Zobaczyłam już parę setek dziewczyn biegnących do tego vana. Mogłam biec z nimi, ale po co? Taka jest kolej rzeczy, koniec koncertu i jadą. Nie wysiądą, nie zrobią zdjęcia, chociaż mogę bardzo tego chcieć. Po prostu obserwowałam samochody, aż nie zniknęły za zakrętem. Wtedy podeszła do mnie mama i mocno przytuliła. Drugi, najlepszy w moim życiu, dzień.
Pocałowała mnie w czoło, a ja się w nią wtuliłam. 
– Chodź, czas powoli wracać do domu.
– Dziękuję, mamo – szepnęłam w jej szyję.
– Nie musisz mi dziękować. Cieszę się, że jesteś przez nich szczęśliwa.
Zaśmiałam się i odsunęłam od niej. Była taka kochana. Wsiadłyśmy do samochodu, ale i tak przez dłuższy czas stałyśmy w korku. Wyjazd z Manchesteru wydawał się teraz bardzo trudny. 
– A tobie jak się podobało? – spytałam, przeglądając zdjęcia na telefonie.
– Mogę ci powiedzieć, że robią z każdym dniem coraz lepsze show. I chyba Harry się spojrzał na nasz sektor - zaśmiała się.
– Masz męża – przypomniałam jej rozbawiona. – A Louis mi pomachał!
– Pamiętam, że go mam! Ale on nie musi wiedzieć. – uśmiechnęła się szeroko – Masz to nagrane, prawda?
Kiwnęłam głową. Przez koncert więcej śpiewałam i bawiłam się, ale zrobiłam kilka zdjęć i nagrałam trochę filmików. Chciałam mieć pamiątkę, bo to był ważny dzień. Zmęczona oparłam głowę o szybę i przymknęłam powieki. Wiedziałam, że zaraz zasnę.

Od autorki: Cóż, chyba nie doczekam się od Was komentarzy, ale mimo wszystko będę pisać to opowiadanie. Daje mi poczucie ulgi.

wtorek, 17 maja 2016

Rozdział 2


Kliknęłam ,,opublikuj" i osiemnasty rozdział "Drugiej Szansy" został dodany. Historia opowiadała o dziewczynie, która przeżyła wypadek, a wcześniej nie szanowała tego, co miała. Wszystko było dla niej obojętne, nie zwracała uwagi na szczegóły, żyła z dnia na dzień. Wtedy los wyciągnął do niej rękę i dał drugą szansę. Poznała rehabilitanta - Louisa - który pomógł wrócić jej do sprawności i obudził nadzieję w sercu. To jedno z trzech opowiadań, które pisałam, ale to było najczęściej czytane. "Summer Love" skończyłam dwa miesiące temu i leżało na moim dysku w zamkniętym pliku. Na Wattpadzie było ono czytane, ale ja sama zastanawiałam się, czy nie zacząć go przerabiać na książkę. Nawet dla samej siebie. Mogłam przecież spróbować wysłać swoją pracę do kilku wydawnictw, a może któreś się odezwie. Wierzyłam, że dobrze pisałam, moja anglistka to potwierdzała, czytając moje utwory. Ona również była dobrym motywatorem. Angeline Guess była przed trzydziestką, niedawno skończyła studia i żyła tym życiem co ja. Była dobrą nauczycielką, a to, że należała do wyluzowanych kobiet, pomagało w relacji między nami. Naprawdę cieszyłam się, że trafiła do naszej szkoły. Praktycznie nikt na nią nie narzekał, jedynie wyjątkiem była moja przyjaciółka – Kathleen. Na półrocze zarobiła dwóje, więc nie skakała z radości. Uznała, że panna Guess się na nią uwzięła, a to ona po prostu nie odrabiała prac domowych. Zresztą z pisaniem wypracowań też jej dobrze nie szło, z tego co czytałam. Odrzucała moją pomoc, bo nie chciała się przyznać do słabości. Kathleen Revill należała od osób cholernie upartych i kłótliwych. Była spod znaku koziorożca, więc ten typ tak ma. Przyjaźniłam się od kilkunastu lat, mieszkała naprzeciwko mojego domu i poznałyśmy się na placu zabaw, oglądając mecz chłopaków. Od tamtej pory dwa zupełnie przeciwne sobie charaktery połączyła wieź zaufania. Kłóciłyśmy się tyle samo, co godziłyśmy.  I pomimo tych kłótni wiedziałam, że nie wytrzymałabym bez niej więcej niż kilku dni. Będąc całkowicie szczerzą, czy tego chciałyśmy czy nie, byłyśmy na siebie skazane. 
Moje myśli o przyjaciółce przerwał nikt inny jak ona sama. Usłyszałam dzwonek do drzwi, co w sumie było dosyć wyjątkowe, jak na nią. Zwykle, gdy przychodziła do mnie otwierała drzwi z hukiem i po prostu wykrzykiwała jakiś zabawny tekst w stylu "Zgadnij kto przyszedł?". No, może trochę przesadziłam, ale zazwyczaj głośno dawała znać o swoim przybyciu. I to nie za pomocą dzwonka do drzwi. Może myślała, że w domu są rodzice? 
Odłożyłam na biurko duże pudełko lodów, które właśnie miałam otworzyć i ruszyłam do drzwi. Złapałam za klamkę, a gdy moim oczom ukazała się przyjaciółka jedyne co mogłam zrobić to otworzyć usta, po czym znów je zamknąć. I tak na zmianę. Zgaduję, że stałam tak dobre kilka minut z miną złotej rybki na haju patrząc na Kathleen. Moja droga przyjaciółka miała włosy w kolorze jasnego blondu, były prawie biały, a ja byłam w szoku. Od zawsze pamiętałam ją w brązie. Raczej nie farbowała włosów, a tu proszę, niezła niespodzianka. Uśmiechnęła się szeroko i weszła do środka, przepychając obok mnie. Kathleen była trochę niższa niż ja, miała piękne zielone oczy, bladą cerę i kilka piegów. Ubierała się jak chłopak, rurki, bluzy, za duże koszulki, ale to po prostu do niej pasowało. W sukienkach wyglądała równie dobrze. Zaskoczyła całą szkołę, gdy rok temu pojawiła się na balu.  
– Kiedy i dlaczego? – spytałam, gdy w końcu udało mi się coś powiedzieć. 
Byłam naprawdę, ale to naprawdę zdziwiona. Nie wspominała nic o tym, że chce farbować włosy. Do tego jej piękne, długie i naturalnie ciemne fale były jej atutem, i to dużym. Nie powiem jednak, że wygląda źle. Kathleen miała taki typ urody, że w prawie wszystkim było jej dobrze. Zazdrościłam tego. Ja, niestety, ale nie miałam takiego szczęścia i czasami musiałam się ograniczać, bo z tym mi nie do twarzy, bo tu mi coś wystaje... Wracając, pomimo tego, że musiałam przyznać, że blondzie wyglądała przepięknie, nie umiałam stwierdzić w jakiej fryzurze jej lepiej.
– Postanowiłam coś zmienić. No wiesz, to poprawia kobietom humor. Poszłam do fryzjera, obcięłam włosy i pofarbowałam. Chyba tak jest dobrze. Zresztą... odrosną – zaśmiała się i weszła na górę. Pokręciłam głową i zanim do niej dołączyłam, zdążyła się dobrać do pudełka lodów. Ach, to akurat nasza wspólna cecha – szybka przemiana materii.
– Jesteś niemożliwa. – Pokręciłam rozbawiona głową. – Nie żałujesz? Miałaś takie śliczne, długie włosy.
Chwyciłam drugą łyżeczkę, po czym zanurzyłam ją w lekko już roztopionych lodach. Zjadłam pierwszą porcję o oblizałam usta patrząc na przyjaciółkę i czekając na jej odpowiedź.
Wzruszyła ramionami i przesunęła palcem po myszce od laptopa. Ach tak, stalker. Musiała zajrzeć na mój twitterowy profil, robiła to zawsze, gdy do mnie przychodziła. 
– Nie żałuję – mruknęła. – Jak twoi czytelnicy? Jest ich więcej? – spytała.
Kathleen rzadko czytała, to co pisałam, była za dużym leniem. Poza tym ona nie była fanem One Direction. Ale to nie oznacza, że była definicją typowej hejterki, mówiącej "przecież to pedały". Jeśli jakaś ich piosenka wpadła w jej ucho, mogła słychać tego utworu w kółko. Po prostu nie interesowała się zespołem, co było normalne i wyrozumiałe.
Pokiwałam jedynie głową. Mogłabym rozwinąć się i zacząć jej opowiadać jej o swoich czytelnikach i pokazywać komentarze, ale dobrze wiedziałam, że tylko bym ją zanudziła i najprawdopodobniej po krótkiej chwili mojej opowieści zobaczyłabym ją śpiącą na stojąco.  Dlatego po prostu zajęłam się jedzeniem lodów i dałam Kathleen wgląd do mojego komputera. Włączyła muzykę, głos Eda Sheerana rozniósł się po pokoju. Uśmiechnęłam się pod nosem i podeszłam do łóżka, na którym usiadłam. To takie typowe, prawda? Lubić popularnych artystów. Jednak oni mieli coś w sobie, co przyciągało moją uwagę. Nie byłam ignorantem, bo na mojej playliście można było znaleźć Chopina czy Linkin Park. Słuchałam najróżniejszych gatunków muzyki i jeśli ktoś poprosiłby mnie o określenie mojego gustu muzycznego nie potrafiłabym tego zrobić. Oczywiście, jeśli ktoś zapytałby mnie, kto jest moim ulubionym wykonawcą, nie odpowiedziałabym, że Louis. Z Louisem było tak, że dostrzegałam jego wady, ale uwielbiałam go w całości, nie tylko za głos. Na świecie żyli artyści, którzy posiadali ogromny talent, większy od niego i to doceniałam, ale moje serce biło dla Lou. Wbiłam wzrok w błękitną ścianę na której miałam poprzyczepiane, wywołane czarno-białe zdjęcia Tomlinsona, prezent od Kathleen. Do tego przyniosła mi kilka jego rysunków, które stworzyła, nudząc się na historii. O tak, to zdecydowanie był jej ogromny talent. Uwielbiała rysować, co świetnie jej wychodziło. Wiele razy została doceniona, zwłaszcza przez nauczyciela od plastiki, do którego chodziła na zajęcia dodatkowe. Był studentem Akademii Sztuk Pięknych, więc trochę lat ich dzieliło, ale dla Kathleen nic nie było przeszkodą. Zwłaszcza, jeśli ktoś się jej cholernie podobał, a tak było w przypadku Tylera Blacka. Osobiście widziałam go dwa razy i musiałam przyznać, że był niezłym mężczyzną. Nie wyróżniał się urodą specjalnie, ale miał coś w sobie. Był wysoki, dobrze zbudowany, brunet o dużych oczach, których koloru nie pamiętam. Kathleen lubiła o nim opowiadać, więc wiedziałam jaki jest ulubiony film Taylera, drużyna, której kibicuje i tym podobne. Ale gdy to ja zaczynałam tak zwany "fangirling", moja przyjaciółka przyduszała mnie poduszką i nie dawała dojść do słowa. Z jednej strony jej się nie dziwię... Jeśli mówiłam o Louisie, mój głos był pełen ekscytacji, jakbym to ja osiągnęła wiele, a nie on. Czasami siedziałam przed komputerem, patrzyłam na zdjęcie, na którym się uśmiecha i sama bezwiednie to robiłam. Takie najmniejsze rzeczy dawały mi szczęście. Dużo ludzi myślało, że mieszkając w Anglii ma ogromne szanse spotkać idoli. Być może tak. Jeśli mieszkało się w Londynie i wiedziało, kto gdzie będzie. Niestety Louis rzadko odwiedzał nasz kraj, przeważnie jechał prosto do Doncaster. I... O mój Boże! 
– Kathleen! – krzyknęłam, zrywając się z łóżka.
Moja przyjaciółka zakrztusiła się lodami i odwróciła do mnie na krześle.
– Co? Louis zdjął spodnie?
– Co? – Zmarszczyłam brwi. – Nie, O czym ty mówisz? Nie o to chodzi. Jestem głupia, Boże, jestem taka głupia. – Uderzyłam czołem o ścianę i oparłam o nią dłonie.
– A powiesz mi o co chodzi, zanim rozbijesz beton głową? – spytała z nadzieją w głosie. 
Westchnęłam, wściekła na siebie. Jak mogłam na to nie wpaść wcześniej? Doncaster nie było tak bardzo oddalone od mojego miasta. Wręcz przeciwnie, dystans był niewielki, a jakbym chciała, mogłabym iść pieszo przez cztery następne dni. Dlaczego ja, dziewczyna, która uwielbia Louisa, nigdy nie zainteresowała się kilometrami względem drugiego miasta? Miasta idola. To było takie głupie, że straciłam do siebie jakąkolwiek nadzieję na racjonalne myślenie. 
– Ziemia do Vanessy – odezwała się Kathleen.
Przeczesałam palcami blond włosy i podeszłam do biurka, pochylając się nad klawiaturą laptopa. Wpisałam w wyszukiwarkę Blackburn oraz Doncaster i dodałam "dystans". Chwilę później miałam wynik. Dziewięćdziesiąt trzy kilometry, tylko tyle. Louis nie często przyjeżdżał do domu, ale jednak to nie było tak daleko. Mogłam wsiąść w busa i po prostu tam pojechać. Oparłam się o biurko, kładąc dłonie na biodra i spojrzałam na Kath. Śmiała się, jedząc lody i patrząc na ekran.
– Naprawdę nigdy tego nie sprawdziłaś? Nie sprawdziłaś jak daleko masz do domu swojej teściowej?
– Przestań mnie dobijać. Wiem, to głupie. Nie sprawdziłam, moja wina. Poza tym ja nigdy nie myślę w takich kategoriach, nie mam dziesięciu lat i nie nazywam siebie "żoną Louisa". To jest żałosne, Kathleen.
– Wiem, dlatego dziękuję losowi za taką przyjaciółkę. Ale stara, nie przejmuj się, przecież jego wkurzają takie stanie pod domem. Jego matkę pewnie też. Biorąc pod uwagę ile ma dzieci to chce mieć spokój. Jak będziesz wiedzieć, że przyjeżdża, to tam pojedziesz, ale też nie sądzę, że uda ci się wiele zobaczyć, bo nie ty jedna wpadniesz na ten pomysł – wzruszyła ramionami i podała mi pudełko lodów. – Będzie dobrze.
Kiwnęłam głową i wbiłam łyżeczkę w lody. Jeszcze raz zerknęłam na ekran komputera, ta liczba wręcz raziła mnie po oczach. Cóż, nic straconego. Louis jeszcze tu przyjedzie, byłam tego pewna. Może wtedy uda mi się nie zaprzepaścić szansy zobaczenia idola, nie wliczając w to koncertu. 
– Jak Tyler? Coś się szykuje? – spytałam, chcąc zmienić temat. 
Kath spojrzała na mnie rozbawiona.
– Jak będzie się szykować, to ci powiem. Daję sobie na wstrzymanie, jest jak jest. Apropo, przyszłam do ciebie, żebyś pomogła mi do sprawdzianu z angielskiego. Jesteś lepszą nauczycielką niż ta beznadziejna kobieta. – Wywróciła oczami na wzmiankę o Angelinie.
– Oczywiście. Jak ja cię nauczę, to jutro dostaniesz piątkę. Po co w ogóle chodzisz do szkoły? – zaśmiałam się i podeszłam do szafki, gdzie leżały podręczniki.
– Jak to po co? Żeby dotrzymać ci towarzystwa i obgadywać te wszystkie laski, które ubierają się jak tanie dziwki. – Kathleen zawsze była konkretna w doborze słów. Czasami naprawdę mi to przeszkadzało. Zwłaszcza w miejscach publicznych, wtedy miałam ochotę zatkać jej usta ręką i nie raz to zrobiłam.
Dobrze, że chociaż przy moich rodzicach się powstrzymywała. Moja mama lubiła Kathleen i przyjaźniła się z panią Revill. Także często byłyśmy tematem ich plotek. 
Wzięłam książki i usiadłam z przyjaciółką na łóżku, stojącym pod oknem, które inaczej nazywało się lukarną. Tak jakby wystawało w dachu. Lubiłam swoją sypialnię, niedawno zmieniałam meble i teraz wszystko do siebie pasowało. Dekoracje, ściany i cała reszta. Tak naprawdę spędzałam tutaj najwięcej czasu, zwłaszcza przy biurku i laptopie, pisząc kolejne rozdziały, co przysłużyło się do noszenia okularów. Czasami korzystałam z soczewek, to zależało, czy wychodziłam gdzieś na dłużej. Czułam się wtedy swobodniej, chociaż w okularach nie było mi tak źle. Kwestia przyzwyczajenia. 
Nauka z Kathleen nie była przyjemnością, bo jak już mówiłam, dziewczyna należała do mało cierpliwych. Gdy coś jej nie wychodziło, czegoś nie rozumiała, od razu się zniechęcała, a ja też miałam granicę wytrzymałości. Dlatego dostała pary razy książką i w końcu dała mi tłumaczyć. Robiłam to tak, by ona zrozumiała jak najwięcej, nie chciałam mieć na sumieniu jej oceny. Gdyby znów dostała jedynkę, przez kolejne miesiące gadałaby tylko o tym, jak Angelina się na nią uwzięła. Czy może być gorzej?

Od autorki: Dziwię się małym zainteresowaniem. Czy już naprawdę przesiąknęliście jedynie opowiadaniami o gangsterach itp? Wydaje mi się, że to opowiadanie będzie dobrze, jeśli dostanę od Was trochę wsparcia. Minimalnie. 
~*~

niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 1


Rzuciłam torebkę na łóżko, przykryte fioletowym kocem i usiadłam na krześle, opierając dłonie o biurko. Musiałam zebrać myśli. W szkole ułożyłam plan zajęć, jakie wykonam, gdy wrócę, a teraz mam w głowie pustkę. Nie wiem w co mam ręce włożyć. Rozejrzałam się po niewielkim pokoju, w którym jako tako panował porządek. Książki stały na regale z jasnego drewna, kosmetyki ustawiłam wczoraj równo na toaletce, a ubrania dokładnie poskładałam. Chociaż to dzisiaj miałam z głowy i nie musiałam myśleć o porządku. Praca domowa z matematyki wołała mnie do siebie, lecz wszystko zniechęcało mnie do patrzenia w stronę torebki, gdzie miałam książki. 
Podniosłam ekran laptopa i włączyłam go, nie tracąc czasu. Przystąpiłam do sprawdzania poczty i bloga, na którym pojawiło się coraz więcej wyświetleń. Delikatny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Gdy to co robisz, jest doceniane, masz pewność, że musisz to robić dalej. Każdy człowiek popełnia błędy i na nich się uczy. Ja popełniłam ich bardzo wiele, by w końcu choć trochę nauczyć się pisać. To co pisałam, publikowałam dla czytelników, a oni wspierali mnie opiniami. Czasami były negatywne, ale przecież tylko po to, by wskazać mi pomyłki. Przyjemnie jest przyjmować pochwały, tylko, że krytykę również trzeba nauczyć się odbierać. Byłam jedną z tych nastolatek, które wszystko brały do siebie i nie raz mocniejsze słowa zabolały. Ale gdybym się poddała, nie miałabym tego bloga, tylu czytelników i nie spałabym po nocach, wymyślając kolejne fabuły. Wiodłam typowe życie nastolatki, która izoluję się od uzależnień, czytając książki i wypijając kilka kubków herbaty dziennie. Wtapiałam się w tłum, przesuwając palcem po ekranie telefonu, z którym prawie żadna osoba się teraz nie rozstawała. Żyłam życiem idola, choć było to w jakiś sposób chore. Jednak to właśnie ten idol zainspirował mnie do osiągania wyznaczonych celów, rozwijania pasji i dążenia od pasji. Nauczył mnie, że starty są trudne, potem jest gra o przetrwanie, finału nikt nie zna. Ci, którzy nie posiadają idola, nie rozumieją uczucia jakim go darzę, jakim darzą go osoby podobne do mnie. To jest silne uczucie. Widzisz, że się uśmiechasz i ty się uśmiechasz. Widzisz, że przeżywa te gorsze chwile, bo jest tylko człowiekiem, i jest ci przykro, bo nie możesz wyciągnąć do niego pomocnej dłoni. Stoisz z boku, w cieniu, a on nigdy nie będzie wiedział o twoim istnieniu. Bo jeśli nawet go spotkasz, on będzie dla ciebie całym światem, a ty jedną z fanek w milionowym tłumie. Dla ciebie to będzie wspomnienie warte łez, dla niego jedynie zdjęcie, o którym zapomni. Żyłam z tą świadomością, bo przecież nic nie mogłam zmienić. Jedynie udowadniałam samej sobie, że to co tworzył ratowało mnie wiele razy, że inspirowało i pomagało iść dalej. Chociaż był cząstką zespołu, to on zawrócił mi w głowie, to jego szaroniebieskie oczy pokochałam najbardziej. Zawsze fani mają ten sam dylemat, "który z zespołu jest twoim ulubionym członkiem"? Cóż, chcesz odpowiedzieć prawdę, ale głupio jest ci przyznać, bo kochasz ich wszystkich, a tego jednego szczególnie. Ale ja nie muszę tego mówić, moje opowiadania, które tworzę o nim, nazwy, które zmieniam na Twitterze, po prostu mnie opisują. I tak jest z setkami, tysiącami, milionami dziewczyn na całym świecie, żadna z nas nie stanowi wyjątku. Może dopiero, gdy osiągniemy coś innego niż wszyscy, będziemy wyróżnieni, może wtedy zostaniemy zapamiętani.
To, że pisałam opowiadania wciąż nie czyniło mnie nikim oryginalnym. Robiło to wiele osób, a ja byłam jedną z nich. Celem tego było napisanie takiej historii, którą pokochają setki tysięcy. Wtedy moja historia wyróżniałaby się z innych. Chciałabym kiedyś tego dokonać. Musiałabym wpaść na naprawdę dobry pomysł, który poruszy innych i wzbudzi w nich emocje, a także stanie się popularnym. Najgorszym ciosem dla autora jest to, kiedy inne opowiadanie, które jest źle napisane, zostaje rozchwytywane. Wtedy patrzysz na swoją pracę i wiesz, że nie jest taka zła, a jednak mało czytana... Moje książki na znanym portalu nie były aż tak słabo odwiedzane, nie mogłam narzekać. Poza tym byłam typem człowieka, który cieszy się z każdego czytelnika osobno. Po prostu pisałam dla kogoś.
Nawet nie zorientowałam się, że już wszystkie strony się załadowały. Zaczęłam sprawdzać pocztę, usunęłam wiadomości lub dodałam je do SPAMU, a potem przejrzałam twittera. Odpisałam na kilka tweetów, gdy ktoś mnie oznaczył oraz zerknęłam na informacje o idolach. Cóż, One Direction grało dzisiaj kolejny koncert na zupełnie innym kontynencie. Tęsknię spojrzałam tablicę korkową, do której przybiłam bilet. Za dwa miesiące będę mogła zobaczyć ich na żywo drugi raz. Mieszkając w Blackburn miałam prawie trzysta kilometrów do Londynu, więc skorzystałam z możliwości koncertu w Manchesterze. Nie mogłam się wprost doczekać, bo ostatni koncert ledwo przeżyłam, ale wspomnienia pozostały nieziemskie. Musiałam przyjechać kilka godzin wcześniej, stałam w upale przed stadionem, a gdy bramki zostały otwarte zaczął się szalony bieg, czego nawet nie jestem w stanie opisać. Sama ledwo pamiętam, co działo się do momentu rozpoczęcia koncertu. Udało mi się być na płycie dość blisko sceny, by mój wzrok mógł objąć każdego po kolei. Niestety Louis trzymał się zupełnie po drugiej strony i tylko raz podszedł bliżej. W moim telefonie, choć minął rąk, wciąż widnieje to samo zdjęcie, które ustawiłam na tapetę i nie zamierzałam zmieniać.
Ocknęłam się z letargu i przewinęłam stronę w dół, ale nic więcej nie przykuło mojej uwagi. Postanowiłam zajrzeć na Wattpada i przejrzeć powiadomienia, których dzisiaj miałam sporo. Nawet zdarzyły się trzy komentarze, natomiast reszta to głosy, obserwacje i aktualizacje czytanych przeze mnie opowiadań. To był dobry moment, by dokończyć kolejny rozdział i wstawić go.
– Ness! – usłyszałam głos mamy, dobiegający z dołu. No tak, ona zawsze wiedziała kiedy się wtrącić.
– Słucham?! – odkrzyknęłam, odchylając się na fioletowym krześle.
– Chodź szybko! Twoi chłopcy są w telewizji!
Nie musiała dwa razy powtarzać, zostawiłam komputer i wybiegłam z pokoju. Już kilkanaście sekund później stałam przed dużym telewizorem w salonie i oglądałam powtórkę gali. One Direction, pięciu chłopaków, którzy zawrócili mi w głowie niezaprzeczalnie i nieodwołalnie, własnie odbierali nagrodę za najlepszy teledysk. Wczoraj byłam zbyt zmęczona, by oglądać falę, na której się pojawili, strefy czasowe były dużą przeszkodą. Dziś nawet nie wiedziałam, że jest powtórka, a tu proszę... Moja mama była bardziej zorientowana ode mnie. Och, zresztą ona również ich lubiła i była wyrozumiała na moje podejście do idoli. Towarzyszyła mi na pierwszym koncercie, świetnie się bawiąc. Mama była mamą, ale i przyjaciółką w jednym. Dawała mi największe wsparcie, choć czasem miała mnie dość, gdy nadawałam jedynie o pomysłach na opowiadania. Na jej miejscu też bym miała.
– Harry ma ładne spodnie – powiedziała, stając obok mnie.
Styles miał na sobie czarno-białe dzwony i czarną koszulę. Prezentował się dobrze, oryginalnie, jak to on.
Uśmiechnęłam się pod nosem, ale wlepiłam wzrok w Louisa, co rodzicielka zauważyła od razu.
– Louuuuuuuis też dobrze wygląda. Trochę niechlujnie z tą brodą, mógłby się ogarnąć. Ja jednak mam słabość do Harry'ego. Sama zobacz, on ma swój styl i jemu to pasuje. Wyróżnia się, ale nie w jakiś chory sposób. To jest powód numer jeden dla którego pozwalam ci słuchać ich muzyki i za nimi szaleć. Bo ten gość jest w tym zespole i ten gość ma ogromne serce, a jakbym go spotkała, to bym go mogła adoptować.
Spojrzałam na moją mamę lekko zszokowana.
– To była twoja najdłuższa wypowiedź na temat One Direction. Zadziwiasz, mamo. – Pokręciłam głową i wróciłam wzrokiem do podziękowań chłopaków na ekranie.
– Cała ja. Chodź na obiad, tata zaraz wróci z pracy – rzuciła i poszła do kuchni.
Moi rodzice byli bardzo różni, kompletne przeciwieństwa siebie. Mama należała do osób spokojnych, z dużym poczuciem humoru, grała w teatrze, ale więcej czasu spędzała na pisaniu scenariuszy. Nie była popularną aktorką, to miejscowy teatr, choć czasami udało jej się grać w Manchesterze, a tam przychodziło więcej ludzi. Natomiast tata był bardzo ułożony, zorganizowany, ale nerwowy. Od zawsze pasjonował się sportem, kiedyś trenował trzecią ligę piłkarską, a teraz zajął się prowadzeniem klubu sportowego. Dobrze nam się powodziło, nigdy na nic nie brakowało. Rodzice spłacali kredyt, ale robili to na bieżąco, a i tak mogli sobie pozwolić na jakieś dodatkowe atrakcje w ciągu miesiąca. Jednakże to nie było na tyle dużo, by mogli puścić mnie do Los Angeles. To był drogi wydatek, może nie chodzi nawet o bilet, ale o zakwaterowanie i bezpieczeństwo. Moi rodzice się o mnie martwili i na pewno nie poleciałabym sama. To marzenie musiałam zepchnąć na dół.
Odeszłam od telewizora i udałam się do kuchni, gdzie mama stawiała talerze z obiadem. Za kilka minut ojciec miał wrócić. Dzień jak co dzień.

Od autorki: Mam nadzieję, że będzie was trochę więcej. Moim zdaniem to opowiadanie nie jest tak źle napisane. Staram się. Jednak, jeśli widzicie błędy, to mi to napiszcie. Nie ma problemu. Akceptuję krytykę, skarby.

piątek, 13 maja 2016

Prolog

Wolno nam siedzieć w miejscu i patrzeć jak życie ucieka, nim zdążymy się zorientować. Wolno nam zapomnieć o własnej swobodzie. Każdy z nas ma jakieś marzenia, które chowa mocno w sercu. A może warto podnieść się i zacząć je spełniać? Gonienie za marzeniami czasami wymaga poświęceń, także tych finansowych. Dużą częścią sukcesu jest wiara i zawziętość.
Nigdy nie przestałam wierzyć w marzenia. Może właśnie dlatego udało mi się wydać książkę, spotkać miłość życia i przeżywać więcej niż przeciętna nastolatka. 
Zanim jednak do tego doszło, walczyłam.  I każdy z nas musi to zrobić, żeby osiągnąć cel. 
Nazywam się Vanessa Sheil i zacznę od początku.

Od autorki: Przygnębia mnie to, co dzieje się teraz w fandomie. Chciałabym wrócić do czasu 2012, gdzie pisało się zwykłe opowiadania, imaginy i było beztroskim. Dlatego to opowiadanie powstało, byśmy mogli cofnąć się w czasie. I nieważne czy jesteś larry shipper, czy lounielle shipper, czy kimś innym. Też masz prawo poczytać się jak osoba, która dopiero zaczyna przygodę z One Direction.