środa, 25 maja 2016

Rozdział 5


Kręciłam się z boku na bok nie mogąc znieść podekscytowania. Było już późno, a ja dawno powinnam spać, jednak sen nie nadchodził. Wciąż przed oczami miałam twarz Louisa, którą jutro zobaczę. Uśmiechałam się głupio. Byłam szczęśliwa z myślą, że po raz kolejny go spotkam. Jeśli zdążyłabym dotrzeć tam w miarę wcześnie, bo mecz zaczynał się o godzinie szesnastej, a Louis przyjeżdżał wcześniej, musząc wliczyć przebranie, kilka formalności i rozgrzewkę, mogłabym go spotkać przy barierkach. Naprawdę na to liczyłam, chciałam go przytulić, dotknąć, poczuć jak pachną jego perfumy. Chociaż brzmiało to jak chora obsesja, nie było nią. Każda dziewczyna, która widziała w nim idola, marzyła o kilku sekundach w jego ramionach, bo dla nas był autorytetem i aniołem. Osobą, która wspierała, nie będąc obok.
W tych czasach trudno znaleźć kogoś takiego. A jak się znajdzie to warto oddać kawałek swojej młodości. Nie raz jak jestem smutna, włączam ich piosenki czy nawet przeglądam niektóre wpisy Louisa na twitterze. Uśmiecham się wtedy, bo wiem, że pomimo, że mnie nie zna to kocha mnie jak idol kocha fankę. Wzięłam telefon do ręki i zaczęłam przeglądać tumblr i powiadomienia, które pojawiły się od ostatniego mojego sprawdzania. Oczy bolały mnie od wyświetlacza, ale naprawdę nie mogłam zasnąć. Z rana miałyśmy wyjechać, tata Kathleen postanowił nas zawieźć. Obiecałam, że za to umyję mu samochód i słowa dotrzymałam. Na jutrzejszą podróż błyszczy jak nowiutki. Kathleen mi pomagała, w skutek czego obie byłyśmy mokre. Przynajmniej była zabawa. Uwielbiałam moją beztroską przyjaciółkę i cieszyłam się, że to z nią będę dzielić jutrzejsze chwile. 
Nigdy nie zamieniłabym mojej przyjaciółki na kogoś innego. Westchnęłam, znalazłam słuchawki na mojej szafce nocnej i wzięłam je. Podłączyłam do telefonu i włączyłam piosenki Eda Sheerana, które zawsze pomagały mi usnąć. Ed miał coś w sobie. Miałam wrażenie, że śpiewa tylko dla mnie i dzięki temu odpłynęłam.
Poranek był bardzo zwariowany. Mama szykowała się do pracy, dzisiaj bardzo wcześnie zaczynała próby w teatrze. Tata miał spotkanie, ale zdążył zjeść ze mną śniadanie, zostawić pieniądze i życzyć miłej podróży. Wyszłam z domu parę minut po tacie. Nie mogłam się doczekać, bo to będzie jeden z tych zwariowanych dni. Przebiegłam przez ulicę do domu Kath i zapukałam do drzwi. Jej dom był niebieskim bliźniaki em, posiadał białe okna i był naprawdę uroczy, kompletnie nie pasował do mojej przyjaciółki. Ona nie miała tutaj dużo do powiedzenia. Pani Revill bardzo dbała o kwiaty i ogród, miała dobrą rękę i to było widać. Uwielbiałam zwracać uwagę na szczegóły. Zwłaszcza, jeśli chodziło o dekoracje, a kwiaty były dekoracją. 
Poprawiłam białą, bawełnianą sukienkę jaką miałam na sobie i spojrzałam na drzwi, które po chwili się otworzyły. Stanęła w nich zaspana, ale ubrana Kathleen. 
– Cześć – rzuciłam z uśmiechem. – Dziś zobaczę mojego anioła, a ty będziesz przy tym. Czy to nie wspaniałe?
– Cieszę się razem z tobą, ale złożę u niego reklamację o której muszę wstawać – powiedziała, a ja nawet się nie zdziwiłam. 
Kathleen była typem osoby, która mogła spać do dwunastej i dla niej to i tak było za wcześnie żeby wstać. Była leniem w kwestii wszystkiego. Nauki, wstawania, robienia czegokolwiek. Po tylu latach znajomości zdążyłam się przyzwyczaić. I tak byłam wdzięczna, że zgodziła się pojechać.
– Możemy poczekać w samochodzie, tata zaraz będzie gotowy. – Wzięła torebkę i wrzuciła do niej telefon oraz chusteczki. – I zajeżdżamy przy okazji gdzieś na kawę.
Kiwnęłam głową i poszłyśmy razem do nowego mercedesa. Niedawny zakup rodziny Rivell. Tata Kathleen dostał awans w banku i zainwestował w samochód. Wsiadłyśmy na tylne siedzenia. Rozejrzałam się po wnętrzu i mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że taki samochód mogę mieć w przyszłości. Oczywiście jak mój mąż będzie dobrze zarabiał, bo ja wydając książki, nie zarobię zbyt dużo. Taka prawda. Chyba, że byłoby to coś na miarę After lub Pięćdziesięciu Twarzy Greya. Jakby nie patrzeć to większość tylko takie rzeczy czyta. A o klasykach się zapomina, to przykre w pewnym sensie. Jednak rozumiem to, że idziemy cały czas do przodu. 
Pan Rivell dołączył do nas bardzo szybko. Przywitał się wesołym uśmiechem i ruszył. To był pogodny człowiek, chyba najbardziej z tej rodziny. Kath była podobna do niego z wyglądu, ale nie z charakteru.
– Co przeglądasz? – spytałam, patrząc na ekran jej telefonu, po którym przesuwała palcem.
– Patrzę co ludzie piszą na temat tego meczu i próbuję ogarnąć kto jest kim, żeby nie wyszło, że nikogo nie znam.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Przecież ja nie znałam żadnego zawodnika, jechałam tam tylko dla Lou. A ona jednak wolała być przygotowana. Uwielbiam ją. Pocałowałam przyjaciółkę w policzek, na co się skrzywdziła.
– Chcesz coś poczytać? Czy jedziesz na żywioł? – uniosła brwi. 
Wzruszyłam ramionami i sama wyjęłam telefon.
– Nie interesuję się tym. Nie jadę tam dla meczu piłki nożnej, ale cieszę się, że mój bilet może wspomóc chore dzieci.
– Wiem i jestem z ciebie naprawdę dumna, że to robisz – uśmiechnęła się lekko.
– Jasne, przecież wiesz, że to niezupełnie dlatego. – Oparłam głowę o jej ramię. Przytuliła mnie i położyła telefon na kolanach.
Kathleen bawiła się moimi włosami, gdy jechałyśmy do Doncaster. We mnie budziła się ekscytacja, w brzuchu latały motylki. Zupełnie jak przed koncertem, albo jeszcze bardziej. Spojrzałam na przyjaciółkę, która mnie obserwowała. Widziałam jak się uśmiechnęła i zaczęła zaplatać warkocze z moich włosów. Zamknęłam oczy, zawsze lubiłam, gdy się ktoś bawił moimi włosami. Sama nie potrafiłam zrobić dosyć prostych fryzur i przeważnie chodziłam w rozpuszczonych. W sumie jeśli już mi przeszkadzały, to związywałam je w koński ogon i miałam z głowy. Jednakże jeśli ktoś chciał, to mógł robić mi i sto fryzur, to było bardzo przyjemne. 
– Wy żyjecie rozumiem - odezwał się tata mojej przyjaciółki. W sumie nie dziwię się mu. Zawsze byłyśmy głośne, śmiałyśmy się, a teraz ledwo co się odzywamy, bo jest za wcześnie jak na nas dwie.
– Kierujesz to kieruj, tato – mruknęła Kathleen. – I ja chcę kawę. Gówno mnie obchodzi, że jest moczopędna. Muszę mieć energię na stanie do godziny szesnastej. To ile to będzie godzin? Dziesięć... Dzie... co?! Mam tam stać dziesięć godzin?! –  wykrzyknęła. 
– No tak, pamiętasz jak ci mówiłam o tym. I jeśli to ci polepszy humor mogę ci kupić nawet pięć kaw jeśli sobie tego zapragniesz. Tylko nie zostawiaj mnie samej pod areną.
Jęknęła głośno i zamknęła oczy, przecierając twarz dłońmi.
– To jakiś koszmar, posrało cię, Vanessa. Kiedyś mi za to zapłacisz. Czemu to zawsze my się mamy fatygować do niego? Nie rusz ten tyłek z kanapy wartej pół miliona.
– Co cię ugryzło? A może okresu dostałaś? Nie posrało mnie, ale jeśli cię to pocieszy to będzie ostatni raz kiedy tak cię ciągnę.
– Nie wiesz, że po prostu żartuję? Jest szósta rano, nie piłam kawy, mam prawo mieć zły humor. Jedna dobra strona, to to, że nie poszłyśmy do szkoły – uśmiechnęła się lekko. – Dobra, już. Będę stała z tobą jak wierny pies pod stadionem, czekając na bożyszcza nastolatków.
– No ja mam nadzieję bo pewnie rzucą się by mnie zabić – powiedziałam. 
Chociaż w środku czułam wyrzuty sumienia, że wyciągnęłam ją o szóstej rano. Może powinnam sobie odpuścić idoli i zająć się życiem. Nie raz próbowałam, ale nie wychodziło mi to. Myślę, że teraz też by mi się nie udało, ale nie chcę tego kończyć. Za dużo dla mnie znaczą, za dużo dla mnie znaczy anioł, który pomaga mi się podnieść. Louis był bardzo ważną osobą w moim życiu, pisałam o nim opowiadania, bo dawał mi nieograniczone inspiracje. Wiedziałam, że gdybym go poznała, polubiłabym go od nowa, wszystkiego jego wady i zalety, ale to nigdy się nie stanie, więc mogę po prostu być jedynie fanką. Ale fanką z możliwością zobaczenia osoby, na której mi zależało. Kathleen to rozumiała, choć miała humorki i udawała złośliwą. Znałam przyjaciółkę na wylot, zawsze była gotów mi pomóc. Poczułam jak mnie przytula i wiedziałam, że żałuję tych słów. Wtuliłam się w nią. Po chwili parkowaliśmy przed McDonaldem żebyśmy mogły kupić jedzenie na dalszą drogę i po ukochaną kawę. Razem z tym w aucie liczyłam każdy kilometr. To będzie bardzo długi dzień. Potem będę chciała go opisać na blogu. Jedno z moich opowiadań zyskało większą popularność, z czego byłam cholernie dumna. Komentarze były szczere i miłe. Wiedziałam, że to co tworzę podoba się komuś, ma odbiorców. Tym bardziej po dzisiejszym dniu będę miała więcej weny. Już myślałam już nad kolejnym opowiadaniu, które opowiadałoby o dziewczynie która chciała się dostać do drużyny piłkarskiej. A Lou był trenerem. Myślę, że opowiadanie mogłoby zyskać popularność nie spotkałam się jeszcze z takim. Nie czytałam za dużo, bo nie miałam na to czasu, ale jeśli nawet coś podobnego istniało, to moje miało być inne. Pomysł to pomysł, wykonanie należy do autora. Oparłam głowę o szybę i obserwowałam mija budynki, znaki drogowe. Czas upłynął zdecydowanie szybko...
Stadion nie był tak duży, jak ten na którym grali koncert, to oczywiste, ale robił wrażenie. Ochroniarze ustawiali metalowe bramki, przygotowywali wszystko na dzisiejszy mecz. Było trochę osób, lecz można je było policzyć w dwie minuty. Uśmiechnęłam się pod nosem, bo wiedziałam, że tym razem uda mi się go spotkać.
– Gotowa na spotkanie swojego idola? – spytała mnie Kath. Czy byłam gotowa? Nie byłam tego pewna. Lecz czułam zdenerwowanie w całym swoim ciele. Powinnam trochę się uspokoić, ale nie wiem czy dam radę. 
Nie odpowiedziałam, pokiwałam jedynie głową, a ona objęła mnie ramieniem. Usiadłyśmy na kocu przyniesionym z auta i rozmawiałyśmy. Głównie o Tylerze i mojej książce. Śmiałam się z niej, bo nie chciała z nim zagadać, a przecież jej się podobał.
– Nie wszystko zawsze jest takie proste, jak wysłanie maila do wydawnictwa – mruknęła.
– No ale zobacz jak spróbujesz kiedyś może coś z tego być, a tak to jak nic nie zrobisz będziesz nieszczęśliwie zakochana. No dajesz zagadasz, a dla mnie możesz wymyślić jakieś głupie zadanie które mam wykonać. Co ty na to?
– A skąd wiesz, że jestem zakochana w nim? Podoba mi się, ale to nie oznacza, że go kocham. - Bawiła się sznurkiem od bluzy.
– Pamiętasz to co mi powiedziałaś kiedyś? Zauroczenia trwają cztery miesiące, a potem albo przestaje ci się podobać albo zakochujesz się.
– Wiem – odparła. – Zmieńmy temat - Zaczęła mówić o szkole i pytała mnie o wakacje.
Nie wspominałyśmy już o związkach. Tata Kathleen pojechał zamówić nam pizzę, a później wrócił do auta. Pracował na laptopie, więc mu się nie nudziło. My siedziałyśmy przy barierkach, jedząc i dzieląc się z dziewczynami obok. Nagle jakieś dziewczyny zaczęły piszczeć, a ja odwróciłam się w stronę w którą biegły. Czarny van parkował przed wejściem na arenę. Pierwszy wysiadł Stan przyjaciel Louisa.
Podeszłyśmy do barierek, Kathleen raczej robiła wszystko, żeby nikt nie wszedł przede mnie, co było cholernie miłe. Widziałam go. Wysiadł w czerwonej bluzie i szarych dresach. Pomachał nam, uśmiechając się. Dziennikarze zaczęli robić setki zdjęć, fani piszczeli, a ja po prostu patrzyłam. Widziałam go i to z bliska. Zaczął podchodzić do fanów i rozdawać autografy, robić zdjęcia. A ja nadal nie wiem czego chciałam. Po prostu stałam jak kołek.
– Tomlinson! – krzyknęła Kathleen. – Jeśli dziesięć godzin stania tu ma iść na darmo, to zaraz wydrapię ci oczy! Chodź tu i zrób z nią zdjęcie!
Rozglądał się, aż natrafił wzrokiem na Kathleen, która cały czas wskazywała na mnie. Ruszył w naszą stronę i uśmiechnął się, kiedy dotarł do barierki.
– Więc czekacie tutaj dziesięć godzin? – spytał, wciąż się uśmiechając.
– Nie, wiesz, lubię podziwiać ptaki z rana przez tyle czasu – odpadła moja przyjaciółka, wywracając oczami. Oparłam się o nią, nie mogąc złapać oddechu. Był przede mną, stał tutaj. Mój Boże...
– Wiesz ludzie mają różne hobby. Wszystko okay? Wyglądasz jakbyś miała zemdleć – powiedział lekko zmartwionym tonem.

– To chyba normalne, połowa z nich mdleje na twój widok, nie przyzwycza...
– Kathleen. – Spojrzałam na przyjaciółkę. Wzięłam głęboki oddech i uśmiechnęłam się. - Czy mogę cię przytulić, Louis?
– Oczywiście – powiedział i owinął ręce wokół mnie. Mogłam się zaciągnąć jego perfumami. Boże, jak on wspaniale pachniał.
Zamknęłam oczy i ta chwila mogła trwać wieczność. Wiedziałam, że blondynka zrobiła nam kilka zdjęć, ale nie to było ważne. Dotykałam Louisa, trzymał mnie w ramionach.
– Na idola wybrałam ciebie, brałam w ciemno, bo cię nie znałam. Nie zawiodłeś mnie i okazałeś się być aniołem – szepnęłam i odsunęłam się.
– Nie jestem aniołem, ale mam nadzieję, że nigdy cię nie zawiodę – uśmiechnął się. Czy mogłam wybrać lepiej? Zdecydowanie nie.
– Powodzenia dzisiaj – powiedziałam.
Louis zmarszczył brwi i wyciągnął z ręki Kath telefon. Przyciągnął mnie, obejmując ramieniem, po czym zrobił nam kilka selfie.
Oddał Kath telefon i zaczął się powoli oddalać. To mój najlepszy dzień, przysięgam innego nie mogłam sobie wyobrazić. Mój uśmiech na twarzy zaczął się powiększać
Rozpłakałam się ze szczęścia, całe emocje we mnie wybuchnęły. Osiągnęłam wszystko, czego tak cholernie pragnęłam. Kathleen mocno mnie objęła i tuliła do siebie, a ja próbowałam się uspokoić.
– Już spokojnie, przytuliłaś anioła – uśmiechnęła się i jeszcze bardziej mnie przytuliła – A teraz nie płacz bo rozmażesz makijaż, a kto wie może zobaczy cię na trybunach
– Oczywiście. Nawet ty w to nie wierzysz – powiedziałam przez łzy. Pocałowała mnie w czoło i wzięła za rękę. Drżałam przez kolejne minuty, gdy wchodziłyśmy na stadion.
Uśmiechnęłam się, ocierając łzy. Szłyśmy przed stadion, szukając odpowiednich trybun. W dłoni trzymałam telefon, ręka wciąż mi się trzęsła. Jeszcze nie widziałam tych zdjęć, ale musiały być piękne. Na pewno były, bo był na nich Louis.
Gdy znalazłyśmy swoje miejsca, usiadłyśmy. Miałyśmy bardzo dobry widok na boisko. W końcu odblokowałam telefon, który trzymałam i zaczęłam przeglądać zdjęcia, które były perfekcyjne. Jedno ustawiłam na tapetę, kolejne udostępniłam na Twitterze i oznaczyłam Louisa, nie mogąc się powstrzymać. On tego nie mógł zobaczyć, za dużo osób wysyłało mu podobne wiadomości, ale inni mogli. Byłam teraz najszczęśliwsza na świecie. Schowałam telefon do kieszeni, kiedy zawodnicy zaczęli wchodzić na boisko.

♦Louis♦
Biegałem po boisku dobrze się bawiąc. Doskonale wiadomo było, że mecz nie jest na poważnie, chodzi jedynie o bilety, by uzbierać pieniądze dla chorych dzieci. Miałem zabawę, czułem się odstresowany, biorąc pod uwagę, że przez ostatnie miesiące jedynie śpiewałem. Trasa jeszcze się nie zakończyła, co oznaczało kilka miejsc. Ale to była moja praca i już zdążyłem przywyknąć. Kochałem to co robię. Chociaż nie raz miałem ochotę rzucić to i nie wracać. Wszędzie fani, paparazzi i dramy o wszystko. Chciałem zaszyć się w miejscach gdzie mnie nie znajdą i będę mógł prowadzić normalne, spokojne życie. Sława była ciężarem, przeszkadzała mi, bo tak naprawdę chciałem tworzyć jedynie muzykę. Nie wszystko było takie proste, jak się wydawało. Promocje, ustawki, wywiady, w których mówiliśmy to, co mieliśmy napisane wcześniej na kartkach. Każdego z nas to męczyło, najbardziej Zayna, on się buntował. Ze mną również management nie miał prosto, więc szli mi na rękę.
Przecież trzeba dobrą opinię utrzymać, czyż nie? Przed powrotem do trasy chciałem spędzić czas z rodziną. Widuję ich trzy lub cztery razy do roku. Nie mamy prawie czasu. A jak jest czas to nie mam prywatności, bo fani stoją przed domem tylko czekają na moment aż wyjdę do nich. Bez fanów bylibyśmy nikim, ale kiedyś muszą odpuścić.
Wróciłem myślami do gry i teraz ja miałem piłkę. Tym razem bramka należała do mnie. Gra była zabawna i emocjonująca do końca. Nawet udało nam się wygrać. Lecz tu chodziło o chore dzieci tylko o to. Jutro jak znajdę chwilę wolnego zawiozę im ten czek, może zostanę, by pomóc je zabawić. Poszedłem do szatni, żeby się wykąpać i przebrać. Czekało mnie jeszcze kilka spotkań z ważnymi osobami tutaj, a także specjalnymi fanami, którzy dostali szansę, by mnie zobaczyć. Do pokoju zaczęły wchodzić fanki. Uśmiechnąłem się jak przystało i zacząłem je witać. Podpisałem im koszulki i zdjęcia. Każda praktycznie płakała. Mi w głowie zapadły słowa dziewczyny przed stadionem, że byłem jej aniołem. Powiedziała to tak... wyjątkowo. Nigdy nie pamiętałem większości fanek, a także ich słów. Wybudziłem się ze swoich myśli, kiedy dziewczyna dała mi koszulkę z napisem Tomlinson.
– Dobre nazwisko –powiedziałem, uśmiechając się. Położyłem koszulkę na stole i podpisałem. –Nie płacz, czemu płaczesz?
– Myślę, że to ze szczęścia. Stoisz tutaj, a ja naprawdę długo o tym marzyłam – powiedziała zapłakana.
 Złapałem jej twarz w dłonie i otarłem łzy.
– Cieszę się, że mogłem spełnić twoje marzenie.
– Jesteś najlepszym idolem na jakiego mogłam trafić.
Pokręciłem głową, nie zgadzając się z tym. Nie byłem złotym człowiekiem, one nie do końca mnie znały. To, że traktowały mnie tak, było miłe, ale czasem przerażało. Reszta spotkania przeszła w miłej atmosferze. Gdy wszyscy zaczęli się rozchodzić wziąłem swoją torbę i wyszedłem do swojego samochodu, który był zaparkowany na tyłach. Wiedziałem, że fani stoją pod stadionem, ale nie miałem już czasu na spotkania z nimi. Wsiadłem do vana, a kierowca ruszył. Stan pisał na telefonie, ja byłem zbyt zmęczony na rozmowę. Napisałem SMS do mamy czy już jest w domu razem z dziewczynkami i Ernestem. Schowałem telefon i patrzyłem jak fanki próbują dogonić vana. Minąwszy bramę wjazdową, przejechaliśmy obok parkingu. Przy aucie stały dwie dziewczyny, jedna która mnie wcześniej wolała i dlatego je rozpoznałem. Mógłbym powiedzieć, że ta dziewczyna była kopią mnie. W ubiorze i w zachowaniu. Kiedy blondynka, która robiła ze mną zdjęcie, mi pomachała, druga również to zrobiła, ale pokazała środkowy palec. Zaśmiałem się do siebie. Ani trochę nie pasowały na przyjaciółki.
Jak to się mówi przeciwieństwa się przyciągają. Odmachałem i naprawdę poczułem, że dla takich momentów właśnie żyje jako piosenkarz.
Mama mocno mnie przytulił i ucałowała w policzek. Uśmiechnąłem się, czując spokój. Byłem w domu, za którym naprawdę tęskniłem. Tyle lat mijało, ciągle byłem w trasie, na nic nie miałem czasu. Wywiad, sesja, teledysk... Rodzina stawała się drugim miejscem, a tak być nie powinno. Niestety na razie nie umiałem zmienić wszystkiego. Może w końcu dadzą nam jakąś przerwę. Coroczne trasy są męczące. My wciąż byliśmy tylko ludźmi.
Odsunąłem się od mamy i zdjąłem bluzę, którą od razu odwiesiłem.
– Dobrze was widzieć – powiedziałem.
Moje siostry zbiegły na dół i rzuciły się na mnie, żeby przytulić. No fajnie... Zaśmiałem się, całując każdą w policzek. Oczywiście miałem prezenty.
– Na ile zostaniesz? –  spytała Daisy.
Chciałem odpowiedzieć, że jak najdłużej. Lecz to byłoby kłamstwo, skoro miałem wyjechać za dwa dni.
– Wyjeżdżam w sobotę – odparłem niechętnie i przeszedłem do salonu.
W nosidełkach leżało moje najmłodsze rodzeństwo - Ernest i Doris. Pochylilem się nad bratem i delikatnie wziąłem go na ręce.
– No co tam maluchu? – powiedziałem do małego.
Patrząc na Ernesta myślę, że kiedyś mógłbym mieć takie małe dziecko. Chyba jednak w dalekiej przyszłości. Na dodatek musiałbym mieć z kim. Na razie nie składało się na żadną dziewczynę, nie miałem czasu. Która chciałaby widzieć mnie raz na rok i być skazana na brak prywatności? Jeśli już to pewnie dadzą mi promo, czyli dziewczynę, z którą będę musiał się pokazywać w typowych miejscach. A nie raz po prostu chciałem przeżyć wielką miłość. Może nie taką młodzieńczą jak wymykanie się z domu na spotkania i wiele innych rzeczy. Ale chciałbym wiedzieć, że mam w kimś oparcie. Zakochanie się w fance, było ryzykowne. Ona mogła mnie uwielbiać przez pryzmat mojej kariery i tego co robię. Dlatego nie chciałem spotykać się z dziewczynami, które kochały naszą muzykę. Jak to się mówi. Na miłość przyjdzie pora i nie trzeba wtedy jej nawet szukać. Uśmiechnąłem się do malca i zrobiłem mu samolocik.

1 komentarz:

  1. ojeju,spotkali się i nareszcie się do niego przytuliła ♥

    OdpowiedzUsuń