niedziela, 22 maja 2016

Rozdział 4

Szłam przez korytarz szkolny, trzymając przy sobie książki. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do klasy, żeby spotkać Kathleen. Ta informacja nie mogła czekać. Przepychałam się przez uczniów, którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Zresztą nie dużo osób kojarzyło mnie i już przywykłam. 
Kiedy dotarłam pod salę zobaczyłam moją przyjaciółkę ze słuchawkami w uszach. Była w swoim małym świecie, który za chwilę zamierzałam zburzyć. Usiadłam obok niej i szturchnęłam ja łokciem w bok. Spojrzała na mnie, wyciągając słuchawkę z ucha. Uśmiechnęłam się szeroko i pokazałam jej bilety.
– Jedziemy na mecz!
– Yeah! – Udała zachwyt. – Laska, to jest mecz piłki nożnej, której nawet nie oglądasz. Nie jestem pewna czy wiesz o co w niej chodzi.
– Poczytam przed meczem! Ale zobacz kto w nim gra! – powiedziałam z zachwytem. Szkoda, że moja przyjaciółka nie rozumiała mojego zachwytu Lou. Jednak Kathleen nie oddałabym nikomu innemu.
Dziewczyna spojrzała na bilety, tam widniało nazwisko Louisa. Zaśmiała się, patrząc na mnie.
– A on ma jakieś pojęcie o tej grze? – spytała, wywracając oczami. – Dobra, dobra. Pojadę z tobą, bo inaczej przestaniesz się do mnie odzywać. 
– Tak! – krzyknęłam podekscytowana – I masz rację, prawdopodobnie bym przestała się odzywać. Jest jeszcze szansa, że prawdopodobnie będziemy jechać pociągiem - uśmiechnęłam się szeroko, bo to będzie moja najdłuższa podróż, którą prawdopodobnie przebędę sama.
 Kathleen zaśmiała się ponownie i pokręciła głową.
– No to co? To tylko dwie godziny drogi. Sto kilometrów, niecałe. Jakoś damy radę. Po lekcjach mam ci coś do powiedzenia. – Dodała.
– Już nie mogę się doczekać –  uśmiechnęłam się. Podkradłam jej jedną słuchawkę i słuchałyśmy McFly.
Obserwowałam uczniów i nauczycieli, przechodzących korytarzem. Dzisiaj  czekało mnie siedem lekcji, ale lubiłam szkołę, więc nie nudziłam się tutaj. Myślę, że po prostu szybko przyswajałam naukę. Lepiej mi było posłuchać na lekcji, niż później w domu studiować podręcznik. W przeciwieństwie do Kathleen, która powinna zacząć płacić mi za prywatne korepetycje. Myśląc o mojej przyjaciółce spojrzałam w jej stronę i zobaczyłam jak rysuje ludziki. Przynajmniej tak mi się zdawało, bo gdy przyjrzałam się mogłam zobaczyć naszą panią od angielskiego, a nad nią wiszący fortepian. Westchnęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. Dalej nie rozumiałam czemu ona jej tak nienawidziła? Przecież Angeline to była świetna kobieta, która miała dobre podejście do maturzystów. Szturchnęłam ją i gdy oderwała wzrok od kartki podkradłam ją. Narysowałam kratki do grania w kółko i krzyżyk. Spędziłyśmy lekcję, grając w tę dziecinną grę. Miałam przewagę pięciu punktów. Zebrałyśmy rzeczy i ruszyłyśmy na matematykę, czyli przedmiot, który szedł mi najsłabiej ze wszystkich. Uczyłam się, uczyłam, a i tak mało rozumiałam, chociaż ostatnio zaczęły mi pomagać regularne robienie kilku zadań w domu. Nie wychodziło to próbowałam drugi raz.
– Zabij mnie. To czterdzieści pięć minut katorgi gdzie będę siedzieć, skupiać się, a i tak nic nie zrozumiem – żaliłam się Kathleen, która szła obok mnie. 
– Czyli ja na każdej lekcji – stwierdziła Kath, obejmując mnie ramieniem. – Nie przejmuj się. Dasz sobie radę. Nie jesteś taka głupia na jaką wyglądasz.
– Dzięki – powiedziałam z sarkazmem. – Już niedługo wakacje i koniec matematyki. Mamy szczęście, jeśli można tak to nazwać.
– Jeśli zdamy egzaminy, to z pewnością. – Prychnęła i rzuciła plecak pod ścianę.
Spojrzałam na nią. Dzisiaj była ubrana w czarne, krótkie spodenki i biały top z logo adidasa. Blond włosy zostawiła w kompletnym nieładzie, więc przypuszczam, że nie czesała się jak wstała.
– Trochę wiary w siebie. Poza tym jak ostatnio pisałaś próbne nie poszły one nawet ci tak źle.
Zostało coraz mniej czasu do egzaminów. Nie stresowałam się tym tak bardzo, ale jednak. Świadczyły o tym co przyniesie mi życie. Dlaczego wyniki z testów są takie ważne? Niektórych rzeczy uczymy się naprawdę niepotrzebnie, bo nigdy ich nie użyjemy. Ale takie są wymogi, przecież żaden uczeń tego nie zmieni.
Kathleen wzruszyła ramionami i zaczęła przeglądać podręcznik. Nie chciała rozmawiać o nauce i wakacjach, bo pewnie będzie musiała wtedy pracować. Uznała, że chce zwiedzić cały świat, zaczynając od USA. A to ją będzie trochę kosztowało, zresztą nikt nie mówił, że marzenia są tanie.
Opuściłyśmy szkołę i ruszyłyśmy w stronę bramy. Do domu miałyśmy piętnaście minut pieszo, więc nie było daleko, a dzisiaj pogoda dopisywała. Cieszyłam się słońce, uśmiechając pod nosem. 
– Wysłałam twoją książkę do wydawnictwa. Summer Love. Tak dokładniej. – Usłyszałam przyjaciółkę.
Zatrzymałam się z wrażenia. 
– Co zrobiłaś? – spytałam zdziwiona. Moim marzeniem było wydać książkę, ale nadal nie byłam pewna czy Summer Love się do tego nadaje.
A jak odrzucą moją pracę? Albo jak wydadzą i czytelnikom się nie spodoba? Do odważnych świat należy, ale ten lęk był gdzieś głęboko we mnie. Zerknęłam na Kath, która masowała dłonią kark. Wzruszyła ramionami.
– Bawiłam się przy twoim komputerze, miałaś otwarty ten plik. Kiedyś czytałam to opowiadanie, oprócz tego, że jest o Louisie, to jest świetne. Zmieniłabyś imię i nazwisko, kto by się domyślił? Sama mówiłaś, że Summer Love nie było tak dużo czytane. Po prostu wysłałam do kilku wydawnictw. Może któreś odpisze. 
– Może, czyli będę musiała powoli zacząć to przerabiać. W sumie powinnam posłuchać ciebie już dawno z tym wydawnictwem – westchnęłam. 
Jeśli udałoby mi się wydać książkę jedno marzenie spełnione i zostało jeszcze paręnaście. Ale każdego dnia jestem coraz bliżej spełnienia ich.
– Nie jesteś zła?! Naprawdę nie jesteś? Boże, ulżyło mi – mocno mnie uścisnęła i pocałowała w policzek.
– Nie jestem zła. Jestem raczej pełna obaw co do tego. Ale trzeba spróbować kiedyś, prawda?  – uśmiechnęłam się.
Kiwnęła głową i również się uśmiechnęła. Wracałam do domu pogrążona w myśleniu. A co jeśli to faktycznie ich zainteresuje i mi odpiszą? Może uda mi się robić w życiu to co kocham. Byłabym najszczęśliwszą osobą na świecie. Pierwsza decyzja na liście to myśleć pozytywnie. Miałam ogromne wsparcie w rodzicach i przyjaciółce, więc wierzyłam, że może się udać. Nawet bardzo. Chciałam, żeby mi odpowiedzieli. Nieważne co, cokolwiek. Teraz czekało mnie kilka miesięcy czekania, zdawałam sobie z tego sprawę, ale do marzeń dąży się powoli. Obecnie trzymałam w dłoni bilet na mecz Louisa i to był mój priorytet. Myślę, że ten rok może być lepszy niż mogło mi się wydawać. Uśmiechnęłam się i doszłyśmy do domu, rozmawiając o różnych innych rzeczach.

3 komentarze:

  1. Coraz bardziej mi się podoba ten blog,oby tak dalej♥ *-*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ładny rozdział. Podoba mi się ogólna treść oraz przekaz. Na pewno wpadne nie raz xx
    http://mijnlevenreis.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział :)
    Cieszę się, że piszesz tego typu opowiadanie.. Miły powrót :)
    /@zosia_official

    OdpowiedzUsuń